– Koncesję Urzędu Regulacji Energetyki dostaliśmy w wymaganym czasie. Regulator wiedział, że niektóre wiatraki zaczną pracę w późniejszym terminie i dopisał je do już wydanego dla elektrowni pozwolenia – precyzuje Tomasz Podgajniak, prezes Enerco.
Nie ujawnia ceny certyfikatów z umowy z Energą. Jeśli jednak zawarto ją w 2012 r., kiedy uruchomiono darłowską farmę, to prawdopodobnie kontraktowano ich odbiór nawet po 240–250 zł/MWh. To dziesięć razy drożej niż kosztują one teraz na giełdzie. – Wysłaliśmy Enerdze pismo z prośbą o wypłatę należności. Na razie dążymy do kompromisowego i pozasądowego rozwiązania – zaznacza Podgajniak.
Energa odmówiła komentarza w tej sprawie. – Do czasu całkowitego zakończenia jest to wewnętrzna sprawa spółki – tłumaczy Adam Kasprzyk, rzecznik koncernu.
Korzystny wyrok jest jaskółką dla innych inwestorów farm wiatrowych, którym duże grupy energetyczne wypowiadały umowy długoterminowe na odbiór energii i certyfikatów. Wśród nich była Enea oraz spółka zależna Tauronu (Polska Energia – Pierwsza Kompania Handlowa). – Ten wyrok to dobry prognostyk, bo sąd jasno wypowiedział się, że naruszanie praw nabytych nie jest dopuszczalne – wskazuje Janusz Gajowiecki, prezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej.
Prawnik z międzynarodowej kancelarii, który chciałby pozostać anonimowy, studzi hurraoptymizm inwestorów. Ale zauważa, że w uzasadnieniu sąd najwyższy dał inwestorom pewne wskazówki. Mogą stać się one podstawą dla orzekania w innych sprawach. – Sąd podkreślił, że umowy długoterminowe zawierane przez podmioty profesjonalnie działające na tym rynku nie mogą być zrywane pod byle pretekstem – tłumaczy prawnik.