– W perspektywie kolejnej dekady tych mocy nie będzie tak dużo, jak zakładaliśmy wstępnie, ze względu na opóźnienia wynikające z braku decyzji politycznych. Jest jednak realna szansa, by w przyszłym dziesięcioleciu zaczęło się kręcić 2,5–3 GW mocy wiatrowych na Bałtyku – ocenia Maciej Stryjecki z FNEZ.

W praktyce najbardziej prawdopodobna jest realizacja w takich elektrowniach ok. 2,2 GW. To dwa projekty Polenergii na ok. 1,2 GW (z możliwością podwojenia mocy po uzyskaniu stosownych pozwoleń w przyszłej dekadzie) oraz farma PGE na ok. 1 GW.

Jak wynika z naszych informacji, obie firmy rozmawiają już wstępnie z największymi międzynarodowymi graczami z tego sektora o ewentualnym partnerstwie przy projektach. Jest jeszcze projekt Orlenu (docelowo na 600 MW), ale praktycznie nie jest on na razie rozwijany. Możliwe więc, że w całości pójdzie na sprzedaż.

Zagraniczni inwestorzy są chętni do wejścia na Bałtyk. Ale oczekują zapewnień, że w polskim miksie jest miejsce dla offshore, czyli właśnie morskiej energetyki wiatrowej. Taka deklaracja padła we wtorek z ust wiceministra energii Grzegorza Tobiszowskiego, który przedstawił wstępne założenia polityki energetycznej do 2030 r. Wcześniej między resortami energii i rozwoju trwały dyskusje, czy tej technologii zapewnić miejsce priorytetowe w ramach strategii na rzecz odpowiedzialnego rozwoju. Sam minister energii Krzysztof Tchórzewski przed kilkoma miesiącami stwierdził, że postawiłby raczej na energetykę jądrową niż morskie turbiny.