Licząc od poniedziałkowego minimum (1248 pkt) do piątkowego maksimum (1547 pkt), WIG20 zyskał aż 24 proc. Ktoś pomyśli: „próg hossy". Niby tak, ale przy tak wysokiej zmienności, jaka panuje na rynku, do wszelkich tego typu umownych poziomów trzeba podchodzić z przymrużeniem oka. Trzeba uczciwie zauważyć, że tygodniowy zakres zmienności, czyli 299 pkt, daje średnio na sesję prawie 60 pkt. A przypomnę, że wskaźnik zmienności ATR dla ostatnich 14 sesji sięga aż 83 pkt. W tym kontekście skala ostatniego odbicia wpisuje się w obowiązującą od połowy lutego normę i nie należy przypisywać jej jakiejś prognostycznej mocy. Jest jednak kilka „ale", które mają statystyczno-techniczny charakter i lekkim optymizmem napawają.
Po pierwsze, poniedziałkowe minimum wypadło zaledwie 5 pkt poniżej dołka bessy z 2009 r. Odbicie zbiegło się więc w czasie z testem długoterminowego wsparcia, które ponad dekadę temu zatrzymało potężną falę wyprzedaży. Skoro zadziałało wtedy, być może zadziała i teraz.
Po drugie, odbicie ma obiecującą formę, a mianowicie dzienną świecę z długim dolnym cieniem i małym korpusem. Zgodnie z japońskim podręcznikiem analizy technicznej jest to tzw. młotek, który przy tak skrajnych poziomach wyprzedania sygnalizuje rosnącą siłę popytu. Zwłaszcza gdy pojawia się w układzie V.
Po trzecie, popularny oscylator MACD zakręcił w górę i jest bliski przebicia od dołu swojej linii sygnalnej. Jeśli do tego dojdzie, będzie to również argument prowzrostowy sugerujący przynajmniej lokalną próbę rynkowych sił.
Po czwarte, inny równie popularny oscylator RSI dla 14 sesji opuścił górą strefę wyprzedania. Wprawdzie najlepiej sprawdza się on w trendach bocznych, ale można traktować jego zachowanie jako wstępną sygnalizację, że mamy do czynienia z krótkoterminowym przesileniem.