W niedzielę pierwsza tura wyborów prezydenckich we Francji. W mediach dominuje scenariusz, że do drugiej tury przechodzą Manuel Macron i Marine Le Pen, a później wgrywa ten pierwszy. Podpisuje się pan pod tym?
Patrząc przez pryzmat sondaży, scenariusz ten wydaje się najbardziej prawdopodobny. Trzeba jednak pamiętać, że w ostatnich latach sondaże zawodziły nas już kilka razy, więc niczego nie można przesądzać. Musimy też pamiętać, że 25 proc. wyborców wciąż jest niezdecydowanych. To bardzo duży odsetek i trudno przewidzieć, jak rozłożą się te głosy. A jeśli popatrzymy na czwórkę głównych kandydatów, to dzieli ich raptem kilka punktów procentowych, dlatego żaden scenariusz nie jest przesądzony. Od wyników tych wyborów będą zależeć nastroje na globalnych rynkach finansowych.
Z perspektywy rynkowej najlepszy kandydat to Macron?
Tak. Jego program, to bowiem program kontynuacji. Trzeba pamiętać, że wiele reform, jak chociażby ta zwiększająca elastyczność rynku pracy we Francji, były zaprojektowane głównie przez Macrona, gdy jeszcze pracował w administracji Francoisa Hollande'a. Ów program zakłada duże inwestycje na szkolenia pracowników i w energetykę odnawialną, ale z drugiej strony cięcia programów socjalnych. Macron jest też dobrym wyborem dla rynków, z uwagi na jego stosunek do Unii Europejskiej i do euro. Można powiedzieć, że pozostaje on w europejskim mainstreamie – chce dalszej integracji i popiera wspólną walutę. Pozostali kandydaci mają inny stosunek do tych kwestii, a one są istotne dla inwestorów.