- Stanowczej deklaracji jeszcze nie mogę teraz przedstawić, ale na podstawie opublikowanych do tej pory informacji wydaje nam się, że jakąś przestrzeń do wypłaty dywidendy w tym roku będziemy mieli - powiedział na dzisiejszej konferencji prasowej Cezary Stypułkowski, prezes mBanku.

Ile może przypaść na akcję?

Jego zdaniem pod względem wskaźnika wypłaty będą to jednak raczej niższe poziomy. - Wydaje się, że będzie to raczej do 20 proc. zysku za 2017 r. – dodał Stypułkowski. Słowa te potwierdzają wcześniejsze przypuszczenia analityków, których „Parkiet" ankietował w sprawie tegorocznych dywidend banków. Większość ekspertów zakładała, że bank dzięki rekordowo wysokim współczynnikom wypłacalności będzie mógł przeznaczyć 20 proc. zysku z 2017 r. na dywidendę. Bank miał w ubiegłym roku 1,09 mld zł jednostkowego zysku netto (nieznacznie wyższy był skonsolidowany). Oznacza to, że do akcjonariuszy mogłoby trafić, o ile KNF nie będzie miał zastrzeżeń w indywidualnych zaleceniach dywidendowych (zostaną przekazane bankom wczesną wiosną), niecałe 220 mln zł. Na akcję przypadłoby wtedy równe 5,20 zł, co dałoby niezbyt atrakcyjną stopę dywidendy na poziomie 1 proc.

Powrót po latach do wypłaty

Przedstawiona pod koniec listopada polityka dywidendowa Komisji Nadzoru Finansowego wobec banków nie rozwiała wątpliwości wobec zdolności mBanku do podziału zysku. KNF utrzymała rygorystyczne kryteria K1 i K2, dotyczące odpowiednio udziału hipotek walutowych w portfelu oraz udziału tych udzielanych w latach 2007-2008 (im są wyższe, tym zdolność banku do wypłaty dywidendy jest bardziej ograniczana). Dodatkowo KNF wprowadził dodatkowe kryterium – tzw. nadzorczy narzut stresstestowy, który na szczęście dla mBanku nadzór później ustalił na poziomie 0 proc., co otworzyło furtkę do podziału zysku w tym roku.

mBank, podobnie jak Millennium i PKO BP, ostatni raz wypłacił dywidendę w 2014 r. Po gwałtownym umocnieniu franka szwajcarskiego w styczniu 2015 r. nadzorca zakazał dzielić się zyskiem bankom mającym istotny udział hipotek frankowych w portfelu. Musiały wzmacniać kapitał, aby być przygotowane na ewentualne problemy z pogorszeniem jakości tych kredytów (co nie nastąpiło – wciąż dobrze się spłacają, ich jakość jest podobna jak hipotek złotowych). Banki w tym czasie mocno zwiększyły kapitały i współczynniki wypłacalności, a od „czarnego czwartku" kurs franka szwajcarskiego i stopy procentowe wyraźnie spadły. Jednak KNF jest nieustępliwa – warunki konieczne do spełnienia dla banków frankowych do wypłaty dywidend są nadal wyśrubowane.