Tak, nic nie wskazuje na to, byśmy mieli tej prognozy nie zrealizować. Oczywiście, firmy deweloperskie księgują przychody w momencie przekazania mieszkań, a przekazania mogą nastąpić jeśli inwestycja zostanie oddana do użytkowania. Dziś uzyskanie zgody na użytkowanie jest dość trudne. Będziemy robić wszystko, by wydać jak najwięcej lokali i powtarzam, wszystko wskazuje na to, że wypełnimy prognozę.
Atal ma wysokie marże na tle branży. Na poziomie brutto ze sprzedaży 30 proc., a netto ponad 20 proc. Co pozwala wam uzyskiwać taką rentowność?
Zawsze mówiliśmy, że skupiamy się na marży. Nie bierzemy udziału w wyścigu na wolumen ani na przychody. Nie wierzymy w biznesy niskomarżowe, więc w branży deweloperskiej czujemy się dobrze. Atal jest spółką rodzinną, która bardzo mocno urosła, nasza kapitalizacja to 1,7 mld zł.
Działamy w bardzo konserwatywny sposób, spółka jest elastyczna, mamy zatrudnienie dostosowane do poziomu działalności. Jesteśmy przewrażliwieni na punkcie wydawania pieniędzy, bardzo konserwatywnie podchodzimy do zakupu działek. Szukamy gruntów w dobrej cenie i bez wad prawnych. Obecność na siedmiu rynkach oznacza dywersyfikację działalności, nie jesteśmy uzależnieni od lokalnych trendów. Jak widzimy, że w Warszawie czy Krakowie pojawiają się nowi gracze i ceny gruntów zaczynają być oderwane od rzeczywistości, to dokupujemy we Wrocławiu, Trójmieście, Poznaniu czy Katowicach, gdzie ceny są dla nas satysfakcjonująca.
Jesteśmy też generalnym wykonawcą naszych inwestycji i ta marża u nas zostaje.
Staramy się też, by koszty projektowania i budowy mieć na efektywnym poziomie. Znamy się na tym bardzo dobrze, nasi wewnętrzni architekci sprawdzają czy dana inwestycja jest zaprojektowana w najbardziej ekonomiczny sposób. Jest więc wiele obszarów, gdzie można poprawiać marżę.