Zacznijmy od wartości depozytów w polskich bankach. Okazuje się, że ich realna wartość topnieje, co powinno sprzyjać przepływie kapitału na inne rynki.
Lokaty są oprocentowane w okolicy 0-0,1 proc. , a inflacja konsumencka sięga około 2,4 proc. Przy łącznej wartości depozytów sięgającej 1,2 bln zł, można szacować, że roczna realna utrata siły nabywczej zgromadzonych w ten sposób środków wynosi 30 mld zł. Jeśli inflacja wzrośnie, to straty te będą wyższe. To jest bardzo istotne dla aktualne sytuacji ekonomicznej, bo zachęca do szukania alternatywnych lokat kapitału. Wydaje mi się, że to właśnie stąd bierze się wciąż dobra, mimo pandemii, kondycja rynku mieszkaniowego, a także ożywienie na polskiej giełdzie, czy to na rynku pierwotnym czy chociażby na NewConnect. Można powiedzieć, że tak wygląda polski wymiar luzowania ilościowego...
Amerykański wymiar bardzo dobrze widać na wykresie S&P500. W czwartek wyznaczył one nowy historyczny szczyt 1871 pkt. Czy coś w ogóle może go teraz zatrzymać?
Moim zdaniem rynkami kapitałowymi rządzą banki centralne, co potwierdza porównanie sumy bilansowej Fedu z wykresem S&P500. Widać klarownie dodatnią korelację. Gdy pojawia się ryzyko podwyżek stóp czy zaciskania monetarnego pasa, to indeks spada, jak chociażby na początku 2018 r. Wydaje mi się, że dopóki USA nie uzyska odporności stadnej na covid-19, dopóty raczej nie ma mowy o zaostrzeniu tej polityki. W związku z tym zakładam, że czwartkowy rekord nie jest ostatnim w tej hossie. Oczywiście krótkoterminowe korekty są możliwe, ale wątpię by Fed pozwolił, aby ich głębokość przekroczyła kilkanaście procent.