Jeszcze do niedawna dolar odrabiał straty i wydawało się, że na dobre łapie wiatr w żagle. Para EUR/USD zjechała nawet poniżej poziomu 1,20, jednak trwało to chwilę i obecnie jesteśmy powyżej 1,21. Można odnieść wrażenie, że teraz rynek jest w rozterce, w którą stronę ma podążyć. Który kierunek jest bardziej prawdopodobny?
Faktycznie, w styczniu dolar się umocnił, a wynikało to z faktu, że inwestorzy dostrzegli to, co dzieje się na rynku długu. Mam tu na myśli wzrost rentowności obligacji w Stanach Zjednoczonych. Im wyższe były rentowności, tym dolar wspinał się na wyższe poziomy. Rentowności obligacji amerykańskich za kilka miesięcy pewnie będą jeszcze wyżej, ale pytanie, czy korelacja z rynkiem walutowym może być trwała. Historycznie bywało z tym różnie. Dolar raz patrzył na rentowności, a innym razem na wydarzenia giełdowe oraz globalne nastroje i nastawienie w stosunku do ryzykownych aktywów. Jeśli natomiast spojrzymy technicznie, to wydaje się, że para EUR/USD jest w drodze do szczytu z początku stycznia. Mowa o poziomie 1,2360. Być może para ta dojdzie jeszcze wyżej. Na razie dolar może więc tracić, chociaż nie ukrywam, że dużą zagadką dla mnie jest okres przełomu marca i kwietnia.
Dlaczego akurat ten okres?
Bardziej wynika to z analizy koszyka dolarowego, czyli indeksu dolara. Jeśli bowiem przyjmiemy, że dolar będzie tracił przez najbliższe dwa–trzy tygodnie, to jest szansa, żebyśmy naruszyli dołek ze stycznia, a po drugie – zeszli też w okolice minimów sprzed trzech lat. Żeby te minima przebić, dolarowi potrzebny byłby bardzo mocny argument za dalszymi spadkami. W przypadku dolara mamy dość dużo otwartych krótkich pozycji z ubiegłego roku. Mamy trochę jednokierunkowy ruch. Być może pojawi się coś, co skłoni inwestorów do zamykania tych krótkich pozycji, i tym samym dolar zacznie zyskiwać na wartości. Jeżeli więc zejdziemy w okolice minimów sprzed trzech lat na indeksie dolara, to trzeba zachować ostrożność.