Niemieckie prawo chroniące największy w Europie koncern motoryzacyjny przed przejęciem jest niezgodne z zasadami swobodnego przepływu kapitału w Unii Europejskiej - taką opinię wydał Damaso Ruiz-Jarabo Colomer, adwokat generalny Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości.

Zazwyczaj ostateczny werdykt ETS-u, który w tym wypadku powinien zapaść za kilka miesięcy, nie różni się od opinii adwokata generalnego (jednego z ośmiu). Jeśli tak się stanie, Niemcy będą musieli zmienić obowiązujące od lat 60. przepisy. Tak zwane prawo Volkswagena zostało uchwalone przy okazji prywatyzacji koncernu, żeby chronić go przed przejęciem. Zgodnie z nim, pojedynczy inwestor może mieć najwyżej 20 proc. głosów na walnym zgromadzeniu akcjonariuszy firmy, niezależnie od liczby posiadanych akcji.

Prawo od dłuższego czasu było krytykowane w Brukseli. Komisja Europejska porównywała je do tak zwanej złotej akcji, pozwalającej rządom zachować możliwość decydowania w najważniejszych kwestiach dotyczących sprywatyzowanych dawnych monopolistów. Rząd Niemiec odpierał te ataki, tłumacząc, że "prawa Volkswagena" nie można uznać za dyskryminujące, ponieważ każdemu inwestorowi z co najmniej 20-proc. pakietem akcji spółki daje ono możliwość zawetowania kluczowych decyzji, np. dotyczących zamykania fabryk czy zwolnień grupowych.

W tej chwili kwestionowane przepisy ograniczają pole manewru koncernu Porsche, który ma 27,4 akcji Volkswagena. Porsche ma takie same możliwości, jak władze Dolnej Saksonii, do których należy tylko 20,8 proc. papierów największego producenta samochodów w Europie. Porsche wczorajszy sygnał z Luksemburga, gdzie siedzibę ma ETS, przyjęło z zadowoleniem. Firma ma zgodę rady nadzorczej na zwiększenie zaangażowania do 29,9 proc., a jej prezes Wednelin Wiedeking w grudniu nie wykluczał nawet przejęcia całego Volkswagena. - Choć nie mamy takich planów na najbliższą przyszłość - zaznaczył wtedy.

Bloomberg