Prawo i Sprawiedliwość - jak powszechnie wiadomo - buduje IV Rzeczpospolitą. Powstaje ona oczywiście w opozycji do swej poprzedniczki, III RP, która - jak przekonują liderzy partii - była z gruntu zła. A skoro tak, to złe były również jej instytucje, szczególnie te, które tyle lat nie pozwoliły rozpocząć budowy IV RP.

Jedną z nich były Wojskowe Służby Informacyjne. W tym przypadku samo zlikwidowanie WSI nie wystarczyło. Musiał powstać dokument, który dowodziłby, jakie wielkie zło tkwiło w tych służbach. I oto go mamy - liczący 374 strony raport to chyba najpoczytniejsza dziś polska lektura. Jednak zapowiadanych wcześniej rewelacji jakoś nie dostrzegłem.

Co bowiem znajdujemy w dokumencie? Są w nim nazwiska, które powszechnie - dzięki licznym przeciekom - były znane już znacznie wcześniej. Chodzi o dziennikarzy, redaktorów, ale także prezesów i dyrektorów licznych polskich przedsiębiorstw. Czy to źle, że agentami WSI byli tacy ludzie? Powiem szczerze, że nie wiem. Bo czy działali na szkodę spółek, którymi kierowali? Ci, z którymi rozmawiałem, przekonują, że nie, i wcale nie wstydzą się swej współpracy z wojskowymi służbami.

Jednak w intencji autorów raportu - jak się domyślam - już samo podanie ich nazwisk w kontekście złych służb III RP powinno kompletnie je dezawuować. Oto bowiem zły agent złych WSI podpisuje np. umowę o sprzedaży polskich firm niemieckiemu inwestorowi. Jak więc umowa ta może być dobra? Nie mogła. Co zresztą było do udowodnienia, bo proces prywatyzacyjny został w tym przypadku unieważniony przez rząd PiS-u.