Pięćdziesiąt lat stuknęło indeksowi S&P 500

Publikacja: 10.03.2007 09:55

Nie był ani pierwszy na giełdach, ani nie jest nawet najbardziej znany. Ale indeks giełdowy S&P 500, któremu stuknęła właśnie pięćdziesiątka, jest uważany za najważniejszy wskaźnik amerykańskiego rynku kapitałowego.

To S&P 500, a nie dużo lepiej znany szerszej publiczności Dow Jones Industrial Average stał się indeksem odniesienia - zgodnie podkreślają analitycy z Wall Street. Można się ekscytować wahaniami Dow Jones, ale prawdziwy inwestor zawsze zapyta: "Jak zachowuje się dziś S&P 500?".

- S&P 500 odpowiada aż 80 proc. wartości kapitałowej wszystkich spółek notowanych w USA - na NYSE, Nasdaqu i American Stock Exchange - przypomina w rozmowie z "Parkietem" David M. Blitzer, dyrektor zarządzający oraz przewodniczący Komitetu ds. Wskaźników w Standard & Poors. Poza Dow Jones Wilshire 5000, który obejmuje niemal wszystkie publiczne spółki w Stanach Zjednoczonych, jest uważany za najbardziej reprezentatywny dla całego rynku indeks giełdowy. Dzieje się tak, pomimo że S&P 500 jest faktycznie indeksem dużych spółek.

Pierwszy indeks S&P narodził się w latach 1923-1926 (dużo później niż Dow Jones, który istnieje od 1896 roku), ale dopiero w 1957 r. rozszerzono go na 500 spółek. Zaczęto go podawać także w trakcie sesji. S&P 500 był pierwszym wskaźnikiem obliczanym od początku istnienia na komputerze. Początkowo jednak proces wprowadzania danych oraz obliczania jego wysokości według dość skomplikowanej formuły zabierał około godziny. W takich też odstępach publikowano go na giełdzie w latach 50. i 60. Dziś wartość S&P 500 aktualizuje się co 15 sekund.

To właśnie od S&P 500 zaczęła się kariera funduszy indeksowych. Pierwszy z nich powstał na początku lat 70. Większość z nich naśladuje wskaźniki publikowane przez Standard & Poors, z których najważniejsze (obok S&P 500) to S&P MidCap 400 (od 1991 r.) oraz S&P SmallCap 600 (od 1994 r.).

Zmiany S&P 500 są uważane za najlepsze kryterium zachowania amerykańskiego rynku w długofalowej perspektywie. - 1000 dolarów zainwestowanych w S&P 500 w 1957 roku dziś byłoby warte 157 tys. dolarów - mówi David R. Guarino, menaedżer ds. mediów w Standard & Poors. Daje to 10,6 proc. zwrotu w skali rocznej. Jednak większość spółek, w które zainwestowano 50 lat temu, już albo nie istnieje, albo zakończyło samodzielny żywot z powodu fuzji, albo po prostu zbankrutowało. - Dzisiaj w S&P

500 znajduje się tylko 86 spółek, które pół wieku temu były uwzględniane przy obliczaniu wysokości wskaźnika - mówi "Parkietowi" David R. Guarino. Formuła obliczania S&P 500 praktycznie się nie zmieniła przez pół wieku. - Jedyna zmiana, jaką wprowadziliśmy w ciągu tych lat, dotyczyła wyłączenia z obliczeń puli akcji spółek, które zostały wyemitowane, ale są faktycznie niedostępne. Najbardziej spektakularny może być przykład Wal-Martu. 40 proc. akcji tej spółki kontrolowanych jest przez potomków Sama Waltona, którzy nie zdradzają najmniejszych zamiarów zbycia papierów na giełdzie. Te akcje nie są uwzględniane przy obliczaniu wskaźnika - mówi Blitzer.

Dostać się do S&P 500 nie jest łatwo. Raz w miesiącu zbiera się Komitet ds. Wskaźników Standard & Poors, który wybiera 5-7 spółek - potencjalnych kandydatek, mogących znaleźć się w benchmarkowym indeksie. Decyzja o nowyej firmie podawana jest do wiadomości publicznej na 4-5 dni przez zniknięciem starej spółki. Wiadomość o włączeniu do prestiżowego wskaźnika to nie tylko nobilitacja, ale i korzyści przekładalne na pieniądze. Nie tylko dlatego, że uwzględniania spółki w S&P 500 stanowi potwierdzenie jej wiarygodności. Dzięki obecności na rynku kapitałowym co najmniej kilkuset funduszy indeksowych naśladujących benchmarkowy indeks, niemal automatycznie wzrasta popyt na akcje spółki, której wartość wzrasta. Nic więc dziwnego, że reakcją na komunikat S&P są strzelające korki szampanów w gabinetach dyrektorów. Blitzer wierzy, że za 50 lat wskaźniki giełdowe będą tak samo potrzebne jak i dziś. - To chyba jeden z najlepszych mechanizmów kontroli wartości zainwestowanego kapitału - mówi przewodniczący komisji odpowiadającej za publikowanie najbardziej wiarygodnego wskaźnika giełdowej koniunktury w USA.

(Nowy Jork)

Kto może trafić

do S&P 500

Indeks obejmuje tylko spółki amerykańskie. Kryterium uwzględnia zarówno miejsce działalności spółki, jak i jej strukturę operacyjną oraz przyjętą metodę prowadzenia rachunkowości. Firma musi być także notowana

na giełdzie w USA.

Kapitalizacja spółki to minimum 4 mld USD.

Udział akcji pozostających w obiegu publicznym musi przekraczać 50 proc.

Spółka musi być wiarygodna finansowo - raportować zyski co najmniej przez cztery kwartały z rzędu.

Spółka musi być obecna w jakimś zdefiniowanym sektorze gospodarki.

Spółka musi prowadzić działalność operacyjną. Dlatego S&P 500 nie obejmuje np. zamkniętych funduszy inwestycyjnych. Od niedawna uwzględnia jednak trusty nieruchomościowe (REIT).

Gospodarka
Sztuczna inteligencja nie ma dziś potencjału rewolucyjnego
Gospodarka
Ludwik Sobolewski rusza z funduszem odbudowy Ukrainy
Gospodarka
„W 2024 r. surowce podrożeją. Zwyżki napędzi ropa”
Gospodarka
Szef Fitch Ratings: zmiana rządu nie pociągnie w górę ratingu Polski
Gospodarka
Czy i kiedy RPP wróci do obniżek stóp?
Gospodarka
Złe i dobre wieści przed COP 28