Wczorajszą sesję udało się zakończyć ponad poprzednim szczytem z 5 czerwca br. Zwracam tu głównie uwagę na indeks, bo wykres kontraktów jest nieco wykoślawiony zmianą serii. Zauważmy, że także i na terminowym doszło do zaliczenia nowego rekordu, choć w tym wypadku zamknięcie sesji nie miało miejsca nad poprzednim szczytem. W związku z wygaśnięciem poprzedniej serii, obecnie bardziej wiarygodny wydaje się wykres indeksu.
Pytanie, czy wiarygodne są same zmiany na rynku? Nowe rekordy to oczywiście kolejne potwierdzenie panującego od kilku ostatnich lat trendu oraz potwierdzenie słuszności tezy, że należy się tego trendu trzymać. Koniec wzrostów wydaje się coraz bliższy, a mimo to nadejść nie może. Popyt jest nadal w przewadze, co po części wynika z napływu pieniędzy do funduszy. To w tej chwili jest to poważne źródło zasilania. Poza tymi, którzy trzymają się trendu ma się rozumieć.
Po zaliczeniu rekordu mamy możliwość podniesienia poziomu wsparcia z dotychczasowego na 3600 pkt (indeks). Jego przełamanie może zostać odczytane jako sygnał słabości rynku. Zresztą wiązałoby się to w tej chwili ze spadkiem cen o ponad 200 pkt, co samo w sobie jest już ruchem wartym uwagi. Oczywiście nie jest to wsparcie dla graczy o długim terminie inwestycyjnym. Dla nich nadal ważny jest poziom na
2400 pkt.
Obrót na sesji był wielki (na każdej spółce wchodzącej w skład indeksu WIG20 przekroczył on 10 mln złotych), ale też należy pamiętać, że znaczna jego część została wygenerowana w końcowej części sesji, gdy kosze robiły z rynkiem, co chciały. Cały ten rozgardiasz związany z wygasaniem czerwcowych serii instrumentów pochodnych trochę psuje pozytywny wydźwięk nowych rekordów. Pozostanie bowiem wątpliwość, na ile wzrost był wynikiem trendu, a na ile to tylko wyciąganie cen związane właśnie z ustalaniem kursów rozliczeniowych. Nie bez znaczenie jest też fakt, że powoli zbliża się koniec czerwca, a więc koniec kolejnego okresu rozliczeniowego. Wg kursów, jakie zostaną ustanowione na koniec miesiąca, będą liczone wyniki funduszy oraz... premie dla zarządzających. Warto zauważyć, że nasz rynek piął się razem z całym światem. Przypływ optymizmu nie jest więc lokalny. Nie znaczy to, że należy zapominać o zagrożeniach. Ceny obligacji w USA jakoś szczególnie nie rosną. Owszem jest korekta, ale mała.