Dziś upływa termin, w którym Polska powinna poinformować Komisję Europejską o planowanych reformach obniżających deficyt sektora finansów publicznych. Takie zalecenie Bruksela wydała jeszcze w lutym tego roku. Oceniła wówczas, że plany Ministerstwa Finansów znajdują się we "wstępnej fazie konceptualnej". Późniejsze zalecenia Ecofinu (szefów resortów finansów państw Unii) wzywały nas do redukowania wydatków.
Pismo kierowane do unijnego komisarza Joaquín Almunia trafi do adresata w dość niefortunnym momencie. Sztandarowy projekt wicepremier Zyty Gilowskiej - reforma finansów publicznych - wypadł z kalendarza posiedzenia Sejmu w tej kadencji. Tymczasem to reforma była głównym filarem obrony przed zarzutami UE. Redukcja liczby instytucji państwowych (m.in. likwidacja funduszy celowych, jednostek budżetowych i zakładów pomocniczych), wraz z innymi dostosowaniami miało przynieść oszczędności sięgające nawet 10 mld zł w perspektywie kilku lat. Nic więc dziwnego, że to właśnie ta reforma miała przekonać Komisję, że wydatki ograniczamy.
Zamiast tego, MF odpowiedź dla J. Almunii oprzeć musiał na znakomitych parametrach wykonania budżetu w tym roku. Przypomnijmy - po lipcu budżet odnotował niespotykaną nadwyżkę 615,6 mln zł. To pozwala sądzić, że niedobór na koniec roku będzie znacznie mniejszy, niż planowane 30 mld zł. Wicepremier Zyta Gilowska mówi o 23 mld zł zł, część ekonomistów jest zdania, że suma ta będzie jeszcze niższa. Lepsze saldo budżetu poprawi wynik całego sektora. To, czy znajdzie się on poniżej limitu wymaganego przez UE (2,5 proc. PKB) będzie zależeć jednak od wydatków, jakie poniosą samorządy pod koniec roku.
Fakt, że MF nie ma pomysłów, jak dalej obniżać wydatki, potwierdza wypowiedź Z. Gilowskiej ze środy: - Nie ma potrzeby korekty programu konwergencji. Nie mamy bić rekordów, ale robić swoje - powiedziała reporterom w Sejmie.