Początek stycznia wyglądał na rynkach kapitałowych naprawdę imponująco. Fala kapitału napłynęła szerokim strumieniem i zadziałała finansowa zasada względności - w obliczu dużej kasy zasady się uginają. Mam na myśli regułę, że za dużym wzrostem cen akcji powinna stać perspektywa poprawy wyników spółek. Mamy więc do czynienia z klasyczną sytuacją, gdy rynek sterowany jest zachowaniem zewnętrznych giełd i analizowanie go z punktu widzenia sytuacji wewnętrznej nie ma sensu. Podobnie jak zgadywanie, dokąd możemy dojść podczepiwszy się do fali kapitału. Za pewnik można przyjąć tylko to, że nasza hossa nie potrwa dłużej niż do dnia po większej korekcie w USA. To jak przyjęcie z darmowym wyszynkiem - wielu zadowolonych wyjdzie w rozsądnym czasie, ale najbardziej napaleni mogą skończyć w gorszym stanie, niż zaczęli. Każdy sam musi zdecydować, kiedy już dość zarobił.A jakie niespodzianki czają się na inwestorów, pokazuje choćby niedawna informacja z Brazylii. Trudno w obecnych czasach przewidzieć skutki różnych działań - nadmiar dobrych chęci też może szkodzić. Przekonuje o tym przykład Japonii. Pakiet mający pobudzić gospodarkę już wyrządza jej znaczne szkody. Wzrost rentowności papierów skarbowych podniósł wartość jena i koszty obsługi zadłużenia - zamiast pobudzać gospodarkę na razie ją pognębia. Na krajowym podwórku przykładem dobrych chęci było "cudowne rozmnożenie" dochodów przez komisję sejmową i przyznanie ich na słuszne cele. Obecnie trzeba te kilkaset milionów komuś odebrać i trudno oczekiwać, żeby wzbudzało to entuzjazm. Istnieją poza tym czynniki wskazujące, że nawet pomniejszone dochody są przeszacowane. Baza do wzrostu PKB będzie niższa, sam zakładany wzrost niewątpliwie przeszacowany, a zakładany poziom inflacji osiągnęliśmy w grudniu. Efekt przewidzieć można już teraz, może więc słuszniej od razu przygotować plan obniżenia wydatków w drugiej połowie roku.
.