Statystyka gospodarcza

Zawszepodziwiałemkolegówekonomistów, którzy w minutę po otrzymaniudowolnejinformacji -o wynikachbudżetu, albosaldzie obrotów bieżących, czyo wskaźnikach produkcji -potrafiąodchrząknąć, zmarszczyćczołoi kategorycznie wyrokować,interpretować, snuć wizje,słowem -krzewić wśród ludu swąmagicznąwiedzę.

Podziwiam ich, bo wiem, że ze statystyką gospodarczą bywa różnie. Można coś przeoczyć przez nieuwagę albo z powodu warsztatowych błędów. Można coś nadinterpretować albo czegoś niedointerpretować. A przy tym cudowne jest to, że tak wielu ludzi naraz może w zasadzie bezkarnie mówić mnóstwo sprzecznych ze sobą, wykluczających się nawzajem, rzeczy.Bardzo niewielu jest interpretatorów danych makroekonomicznych, którzy mają odwagę powiedzieć, że nie potrafią czegoś objaśnić. W końcu cóż to za fachowiec, który nie umie dźwignąć kaganka oświaty. Tacy eksperci nie są zbyt popularni wśród dziennikarzy. Jak nie potrafisz wyjaśnić, to nie wyjaśniaj, albo przynajmniej przekonująco zaciemniaj.Klasyczny przykład zaciemniania, który czasem przytaczam, wprawia niektórych moich humanistycznych przyjaciół w osłupienie. Mamy w domu 4 jabłka; dokupujemy 2; zwiększamy więc nasz stan posiadania o 50 proc.; niestety, wśród naszych 6 jabłuszek trafiają się 2 zgniłki; wyrzucamy je; w ten sposób zmniejszamy nasz stan posiadania o 33 proc.; i proszę bardzo - mieliśmy 4 jabłka, mamy 4 jabłka; choć nasz stan posiadania, który wzrósł początkowo o 50 proc., a następnie spadł o 33, zwiększył się netto o 17 proc. No, kpina, lipa, partactwo warsztatowe, cyrk. A ludziom niematematycznym szczęki dosłownie opadają z wrażenia.Interpretator danych liczbowych naprawdę dużo może namieszać. A kiedy już jest mocno przyciśnięty do ściany, zawsze potrafi wydyszeć: mamy do czynienia ze zjawiskiem przejściowym, trend ulegnie odwróceniu pod koniec roku. I po sprawie.Przepięknych doprawdy wygibasów interpretacyjnych doświadczamy już od jakiegoś czasu. Opinia publiczna w Polsce bombardowana jest intensywnie objaśnieniami danych makroekonomicznych, które niczego nie objaśniają. Statystyka dostarcza bowiem sprzecznych sygnałów na temat kondycji gospodarki. Bezradność rzetelnego ekonomisty, zasypanego w jednej chwili informacjami o kolosalnej dynamice deficytu budżetowego, spadku produkcji sprzedanej i malejącym deficycie handlowym jest bezradnością dziecka we mgle. I ekonomiści zachowują się jak dzieci: panicznie się boją albo desperacko szarżują.Czy na podstawie danych o dynamice produkcji sprzedanej w pięciu pokryzysowych, porosyjskich miesiącach można prognozować dynamikę PKB? Czy można utrzymywać, że w pierwszym kwartale PKB w ogóle spadnie, a w całym 1999 r. wzrośnie ledwie o 1-2 %? Czy aby uzyskać spójną interpretację, można dopuścić się drobnej manipulacji czasowej twierdząc, że lutowe ożywienie eksportu jest następstwem deprecjacji złotego? Wszystko, jak widać, można. Bo da się też powiedzieć, że spadek produkcji sprzedanej idzie jednak w parze z ożywieniem koniunktury. Wystarczy tylko powiedzieć, że pewnie sprzedajemy za granicę produkcję z zapasów.Czy kogoś w tej sytuacji zdziwi jeszcze, że deprecjację złotego można przedstawiać jako umocnienie pieniądza, a aprecjację wręcz odwrotnie - uznać za złotego osłabianie, wynik perfidnej spekulacji? Czy kogoś zaskakuje, że dyskutuje się zawzięcie i całkiem poważnie na temat nietykalności deficytu fiskalnego w kraju, trawionym chroniczną nadwyżką dynamiki popytu nad tempem wzrostu gospodarczego?Obawiam się, że w polskiej debacie ekonomicznej zaczyna panoszyć się nieprzytomny chaos. I dwie są tego najgłówniejsze przyczyny: pycha i niekompetencja. Pycha popycha ekspertów do interpretowania zjawisk ekonomicznych na podstawie wyrywkowych danych. A niekompetencja umożliwia przybieranie tonu kompetentnego demiurga każdemu bałwanowi. Statystyka jest przy tym naprawdę niewinna. Czy ktoś widział, żeby oskarżać brzytwę w rękach małpy?

JANUSZ JANKOWIAK