TKM

Demokracja sprowadza się do nieustannej zamiany miejsc. I najczęściej nie ma nic niespodziewanego w przechodzeniu z opozycji do władzy, a od władzy do opozycji. Zwiastuje to wiele znaków na niebie i ziemi, czytelnych dla nieco tylko wprawnego oka. Najbardziej jaskrawymi oznakami odwracania się wyborców od uwielbianych niedawno polityków są wyniki sondaży.

Od pół roku publikowane, przez wszystkie wiarygodne biura badania opinii publicznej, wyniki ankiet wyborczych pokazują, że rządzący stali się źle widziani przez wyborców. Właściwie już dziś przeprowadzone wybory oddawałyby władzę opozycji. Korzystne dla siebie wyniki opozycja wykorzystuje tak, jak Pan Bóg przykazał - domaga się zmiany. Jest to oczywisty i naturalny pogląd, ale publiczność nie powinna się nabierać na takie żądania: reguła jest bowiem taka, że przeprowadzający reformy tracą poparcie, gdy przychodzą za nie rachunki do uregulowania. Reformy tak, ale bezpłatne.Problem jest jednak trochę głębszy i nie w samych reformach i ich kosztach się kryje. Dochodzi bowiem do tego jeszcze styl sprawowania rządów i wrażliwość (lub głuchota) na skutki wprowadzanych zmian. Obecna koalicja, bogata w talenty polityczne, ma jednak ucho rozdeptane przez mamuta. Słyszy dopiero potężny wrzask, szczególnie gdy rozlega się on pod kancelarią premiera.Popełniła też błąd, wysyłając przeciw manifestantom zepsutą armatkę wodną, co zmusiło policję do strzelania gumowymi kulami. Ci manifestanci to też ciekawy przykład, co dla polityków znaczy tłum. Nie taki zwykły tłum, motłoch i czerń, tylko tłum robotniczy. Manifestujący pracownicy "Łucznika" w trakcie demonstracji stracili na nią zgodę. Dlatego użyto przeciw nim siły. Jednak władza podjęła z nimi dyskurs, bo to nie była zwykła demonstracja, tylko manifestacja robotników.Opozycja ciska dziś gromy na rząd. Były prezydent, który rozpoczął właśnie swoją kampanię wyborczą, śle listy. List do premiera pisze też szef ugrupowania rządzącego. Wszyscy na tym strzelaniu próbują coś dla siebie wygrać, a tymczasem złamane przez manifestantów prawo jest niewarte dla nikogo złamanego szeląga.Jeśli pojedynczy robotnik upije się w mieście Radomiu zaprawą do ciast, która ma prawie 70% alkoholu, a sprzedawana jest po 10 zł pół litra, i zaatakuje w pijackim widzie policjanta, ten może do niego strzelić kulą ołowianą. Gdy paruset trzeźwych, mam nadzieję, robotników zaatakuje policję w trakcie nielegalnej manifestacji - ta ma prawo się bronić, byle - jak się uważa - nieskutecznie. O pojedynczego robotnika, do którego strzelano ołowianą kulą, żaden polityk się nie zatroszczy. Tymczasem tłum spod gmachu Ministerstwa Obrony to interesujące narzędzie dla opozycji, ale i - jak okazuje się - nie tylko dla niej. Wkrótce będziemy mogli dokonać nowych obserwacji w tej dziedzinie: lada moment swoje zamiary ogłoszą górnicy. Okoliczności są daleko poważniejsze niż w przypadku Radomia - górnictwo przyniesie w tym roku nie - jak zakładano - 1,4 mld zł strat, ale ok. 2 mld. Ta góra pieniędzy wyznacza rozmiary konfliktu. Tu marny kredyt z Agencji Rozwoju Przemysłu na parę tysięcy karabinków nie wystarczy.Tymczasem rządowi krzywdę zrobiła NIK, która bardzo krytycznie oceniła wykonanie ubiegłorocznego budżetu. Wśród licznych zarzutów o niewłaściwe wydawanie publicznych pieniędzy jest też ocena prywatyzacji w wykonaniu obecnego ministra skarbu. I przygana za sprzedaż Domów Towarowych Centrum. NIK mianowicie uważa, że sprzedano je za tanio. To jest historyczna prawidłowość, iż minister skarbu jest oskarżany o złą wycenę sprzedawanego majątku. Ten zarzut jest chyba wmontowany na stałe w statut ministra, odpowiedzialnego za prywatyzację.Wielokrotnie pisaliśmy o kolejnych ministrach, którzy mieli stanąć a to przed prokuratorem, a to przed Trybunałem Stanu za nietrafione prywatyzacje. Za każdym razem oskarżenia formułowała opozycja, choć w przypadku np. ministra Kaczmarka podnoszone zarzuty padały też z ust jego sojuszników. Właściwie tylko ministrowi z PSL nikt nknął złej prywatyzacji. Może był zbyt krótko, a może - z kolei - zawinił przez zaniechanie, tylko nikt tego przeciw niemu nie wyciągnął. Także kierownik tego resortu w czasach premiera Olszewskiego, jednego z najważniejszych obrońców narodowego majątku, nie był obwiniany o nietrafione prywatyzacje. Ale trudno mu było cokolwiek zarzucić, skoro w tamtym czasie tak mało prywatyzowano.Dzisiejsza opozycja jutro może znaleźć się u władzy. Co - po tej prawdopodobnej zmianie miejsc - zrobi z prywatyzacją? Chciałoby się usłyszeć to z ust posła Kaczmarka albo wicemarszałka Borowskiego. Podejrzewam, znając ich poglądy i temperament, że NIK im też poświęci swoją uwagę.

Piotr Rachtan