Co mnie zastanawia

Jest w naszym kraju segment rynku finansowego, który bardzo dynamicznie się rozwija. Początkowo sesje odbywały się raz w tygodniu i dostępny był tylko jeden rodzaj instrumentów. Teraz organizowane są codziennie. Nawet w soboty i niedziele! W dodatku nie jest wykluczone, że niebawem notowania będą przeprowadzane kilka razy dziennie.Zwiększyła się różnorodność oferty - teraz uczestnicy tego rynku mają do wyboru kilka możliwości lokowania pieniędzy. Unowocześniony został system składania zleceń, usprawniono realizację rozliczeń. Zlecenia składane na papierze zostały wyparte przez system elektroniczny, umożliwiający wypłatę pieniędzy już następnego dnia po sesji. Punktów przyjmowania zleceń jest ponad 5 tysięcy, są powszechnie dostępne. Procedury są uproszczone niemal do granic możliwości.Nic więc dziwnego, że rynek ten cieszy się dużym powodzeniem. Tygodniowo realizowanych jest około 18 mln transakcji (!). Gdzież do tego wyniku naszej giełdzie, na której liczba ta sięga ledwie kilkudziesięciu tysięcy. Podobne dysproporcje występują w przypadku liczby uczestników. Z opisywanego systemu korzysta około 8 mln Polaków, podczas gdy rachunki papierów wartościowych posiada zaledwie nieco ponad milion osób.Chyba wystarczy, bo pomyślą Państwo, że felietoniście upał rzucił się na głowę lub co najmniej zagalopował się w swej futurystycznej wizji. Nic z tych rzeczy! Opisany powyżej rynek rzeczywiście istnieje, i to w naszym kraju. A imię jego jest Totalizator Sportowy.Co zainspirowało mnie do porównywania gier liczbowych, prowadzonych przez tę firmę, z rynkiem kapitałowym? Wszak narażam się prezesowi Rozłuckiemu, który nie lubi kojarzenia giełdy z hazardem. Otóż, niedawno byłem świadkiem interesującego dialogu między panią z lottomatu i jej stałym - jak się domyśliłem - klientem, który zresztą wyglądem bardziej przypominał bezrobotnego niż biznesmena. Brzmiał on mniej więcej tak: "No i co, panie Stasiu, trafił pan coś" - pyta pani z kolektury. Pan Staś zaś odpowiada: "Nieee, ale dokupiłem Mostostalu po cztery sześćdziesiąt". "O, to chyba dobrze, bo ostatnio nieźle poszedł w górę" - z uznaniem skwitowała decyzję pana Stasia pani od maszyny losującej. Dowodzi to, że również była zorientowana w tym, co dzieje się na rynku.Czyżby więc klientela Totalizatora pokrywała się, choćby częściowo, z klientami biur maklerskich, czy też są to przypadki odosobnione? Jak to wygląda statystycznie? Są to pytania, na które z pewnością nie znajdziemy odpowiedzi. Zresztą nie to jest najbardziej istotne. Warto zastanowić się natomiast, co skłania aż tak wielu ludzi - poza wspólną dla hazardzistów i graczy giełdowych żądzą zysku - do topienia sporych pieniędzy w przedsięwzięcia niemal gwarantujące stratę całej zaangażowanej kwoty, tak niewielu zaś - do podejmowania znacznie mniejszego ryzyka, przy dużych szansach na zysk? Wszak nie zdarzyło się chyba jeszcze, by giełdowy inwestor stracił cały kapitał, o ile nie stosował zbyt agresywnej dźwigni i nie korzystał z kontraktów terminowych, co jest regułą w przypadku gier losowych.Wszelkie racjonalne przesłanki przemawiają na korzyść giełdy, nawet przy minimalnej znajomości materii ze strony inwestora. Wydaje się więc, że w grę wchodzą między innymi takie - często niedoceniane - czynniki, jak nieporównywalna łatwość zawierania transakcji "totolotkowych" w stosunku do giełdowych, dostępność punktów składania "zleceń", szybka i prosta procedura rozliczeń, niskie stawki minimalne, umożliwiające udział w grze. Jak wynika z danych Totalizatora, roczna wartość angażowanych przez grających środków sięga 2 mld zł, czyli mniej więcej tyle, ile wynoszą aktywa wszystkich działających u nas od kilku lat funduszy powierniczych. Ta pierwsza instytucja gwarantuje statystycznie rzecz biorąc 50-proc. stratę (połowa wpływów przeznaczana jest na wygrane), co powinno stanowić doskonały "benchmark" dla funduszy.Ciekaw jestem, ilu giełdowych graczy marzy o wygranej w totka, a ilu totkowiczów śni o giełdzie.OMAN PRZASNYSKI