Z Pawłem Sameckim, szefem Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej, rozmawia Grzegorz Brycki

Czy Polska potrafi zagospodarować ponad 500 mln euro, które możemy dostać z Unii Europejskiej już w przyszłym roku?Stan przygotowań do wykorzystania środków z Unii Europejskiej jest moim zdaniem zadowalający. We wszystkich trzech kluczowych resortach, które będą w przyszłości uczestniczyły w programowaniu wydawania unijnych pieniędzy, a więc w ministerstwach Ochrony Środowiska, Transportu i Rolnictwa, zrobiono już wiele. Rząd kończy prace nad tzw. strategią rozwoju obszarów wiejskich. Jest to wstępny, niezbędny warunek do uzyskania środków z programu SAPARD. W Ministerstwie Ochrony Środowiska dokonano selekcji projektów, które zostaną zgłoszone w 2000 r. Z początkowych 60 wyłoniono 10 najlepszych. Projekty te będą przedłożone Komisji Europejskiej z wnioskiem o finansowanie. W Ministerstwie Transportu sprawa była najłatwiejsza. Wiadomo, że Unia będzie wspierała przede wszystkim wielkie przedsięwzięcia drogowe na osi Wschód--Zachód, tzw. korytarze paneuropejskie. W maju Rada Ministrów podjęła decyzję o przyznaniu każdemu z tych resortów po 15 etatów na sprawy integracyjne, głównie na przygotowywanie projektów i późniejszy nadzór nad wykorzystaniem pomocy.Czy nie obawia się Pan, że może powtórzyć się sytuacja sprzed roku z pieniędzmi PHARE, które z powodu źle przygotowanych projektów nie trafiły do Polski?Tamten przypadek było trochę inny. Mieliśmy wtedy deklarację ze strony Unii Europejskiej, ile pieniędzy może ona maksymalnie przyznać Polsce. Później, w toku prac przygotowawczych, Komisja doszła do wniosku, że część tych projektów nie spełnia odpowiednich kryteriów.Wiadomo, że po roku 2000 przy rozdzielaniu pieniędzy unijnych poważnie wzrośnie rola samorządów. Jak Pan ocenia ich przygotowanie?Z tym jest różnie. W przeszłości niektóre województwa w większym stopniu wykorzystywały pomoc z Unii, inne w mniejszym, jeszcze inne w ogóle z niej nie korzystały. W Warszawie, Poznaniu czy Gdańsku nie było takich doświadczeń. Wynika to m.in. z faktu, że województwa wielkomiejskie same dawały sobie radę. W innych, jak dzisiejsze warmińsko-mazurskie czy podkarpackie, sporo doświadczeń zebrały np. tamtejsze agencje rozwoju regionalnego. Dziś wszyscy starają się szybko przygotować do wykorzystania pieniędzy z Unii. W wojewódzkich Urzędach Marszałkowskich powstały departamenty rozwoju regionalnego. Parcie do wiedzy jest duże, czasami na wyrost. Regiony mają niekiedy zbyt wiele oczekiwań wobec Brukseli.Ilu ludzi potrzeba w skali Polski, aby te pieniądze zagospodarować?Na pewno w każdym Urzędzie Marszałkowskim potrzebna będzie kilkuosobowa grupa przeszkolonych ludzi. Myślę, że "obsługą" pomocy z Unii zajmie się w całej Polsce kilkaset osób. Programy pomocy, którą będziemy otrzymywać począwszy od 2000 r., przewidują powstanie tzw. komitetów sterujących. Będą to grupy tworzone przez władze samorządowe, centralne, środowiska biznesu, świata finansowego, pracodawców, pracobiorców. Chciałbym podkreślić, że komitety te nie będą obsadzane etatowymi pracownikami.Tych ludzi trzeba w jakiś sposób przeszkolić. Czy rząd w tym pomaga?Realizujemy tzw. Specjalny Program Przygotowawczy (SPP). Jest on finansowany przede wszystkim przez Unię Europejską. W zeszłym roku przyznano Polsce na ten cel 8 mln euro. Program SPP realizujemy wspólnie z grupą państw członkowskich UE, przede wszystkim z przedstawicielami administracji Wielkiej Brytanii. Współpracujemy także z Finami i Irlandczykami. Skorzystamy z ich doświadczeń.W jaki sposób rząd będzie reagował, jeśli z powodu nieudolności województw czy samorządów pieniądze popłyną gdzie indziej, np. na Węgry? Czy są prawne środki przeciwdziałania takim sytuacjom?Skoro wspomniał pan o Węgrzech, to mogę powiedzieć, że Węgrom wcale tak dobrze się nie wiedzie. W ub.r. obcięto im około 1/4 pomocy, czyli 20 mln euro z już przyznanych pieniędzy, których nie zdążyli wykorzystać. Przypadek Polski był inny - nam nie przyznano 34 mln euro, które były w naszym zasięgu.Czyli to nie jest tak, że kłopoty z pieniędzmi z Brukseli ma tylko Polska?Wykorzystanie pomocy to proces składający się z dwóch faz, jedna to programowanie i przygotowanie projektów, druga - wykonanie. Jeśli chodzi o wykonanie, to w przypadku Polski wcale nie jest tak źle. W programowaniu w zeszłym roku rzeczywiście popełniliśmy błędy. W tym roku jest już lepiej. Uzyskujemy rekordową pomoc w skali całego dziesięciolecia. Zagospodarowaliśmy około 265 mln euro, w porównaniu ze 178 mln euro w 1998 r. Jeśli oceniać umiejętność wykonywania programów, to Polska na pewno stoi tu na pierwszym miejscu przed Węgrami i Czechami.Co do kwestii "karania" samorządów - jeśli w danym roku konkretny region wykaże się marnymi wynikami w zagospodarowaniu pomocy, to jedynym sposobem wywierania presji jest zmniejszenie pomocy w roku następnym. Tak to się robi w Unii. W taki sposób Komisja Europejska "nagradza i karze" np. poszczególne kraje. Odczuliśmy to po naszym ubiegłorocznym "poślizgu".Czy nie uważa Pan, że płynne kryteria przyznania pomocy nie spowodują, że wyścig po pieniądze doprowadzi do niezdrowej rywalizacji między państwami kandydującymi?Oczywiście, dawca ma prawo ustalania własnych kryteriów. Wyjąwszy szczególne przypadki, takie jak np. całkowite odebranie pomocy z powodu łamania praw człowieka, dawca może nagradzać tych, którzy szybciej i sprawniej dostosowują się, a nie nagradzać tych, którzy idą wolniej. Uważam, że nie jest to zachęta do niezdrowej konkurencji. Rywalizujemy o pomoc, ale nie jest tak, że staramy się wspinać po czyichś nieszczęściach. Musimy po prostu pokazać, że umiemy zagospodarować oferowane nam pieniądze. Jeśli to udowodnimy, Komisja łatwiej przyzna nam następne środki.Unia nie daje 100% potrzebnych kwot, tylko współfinansuje pewne projekty. Czy nie zachodzi obawa, że samorządy będą miały problemy ze znalezieniem pozostałych pieniędzy? Może tu chodzić nawet o 800 mln zł rocznie.Jestem coraz bardziej przekonany, że to nie jest kłopot finansowy. Jest to raczej problem, w jaki sposób sprawnie połączyć te dwa strumienie pieniędzy - unijny i wewnętrzny. Jeśli spojrzymy na wielkość pomocy w odniesieniu do naszego PKB, to jest to mniej niż 0,2% PKB. Niektóre samorządy są na tyle zasobne, że mogą dołożyć te 25, 30 czy nawet 40% wartości projektu z własnych środków czy kredytu. Jest tylko kwestia odpowiedniego połączenia naszych i nie naszych pieniędzy. Dlatego tak ważna jest sprawa przygotowania kadr.Mamy już określone, najważniejsze korytarze transportowe. Które inwestycje mogą najszybciej ruszyć dzięki unijnym pieniądzom?Transeuropejskie korytarze transportowe, na które możemy dostać środki, są znane już od pewnego czasu. Wiadomo, że pomoc Unii będzie w najbliższych latach koncentrować się na trasie kolejowej E-20 (Kunowice-Poznań-Warszawa-Terespol) i na dwóch autostradach - A-4 i A-2.Spółka Autostrada Wielkopolska nie może zacząć budowy autostrady pod Poznaniem, bo nie ma pieniędzy. Czy jest szansa, że budowa ruszy szybciej dzięki unijnym pieniądzom i jaki będzie mechanizm finansowania?Przyznaję, że nie jest to jeszcze rozstrzygnięte. Nie jest wykluczone, że pieniądze Unii będą wykorzystywane do realizacji komercyjnych fragmentów autostrad, ale decyzji w tej sprawie jeszcze nie ma. Będzie to zależało od innych spraw, np. udziału dużych banków międzynarodowych i w ogóle od koncepcji finansowania autostrad.Skoro Unia może sfinansować autostradę w 75-85%, to chyba trzeba będzie także zmienić koncepcję pobierania opłat. Czy te pieniądze nie powinny wpływać do budżetu, a nie na konta prywatnych spółek?Oczywiście, skoro nie sprawdził się poprzedni system finansowania budowy autostrad, to trzeba wymyślić nowy, który będzie dawał inne prawa operatorowi komercyjnemu. Myślę, że na pomoc zewnętrzną powinniśmy patrzeć tak samo, jak na własne środki budżetowe.Jak polskie firmy mogą skorzystać na unijnej pomocy?Duże przedsiębiorstwa nie mogą raczej liczyć na wsparcie, co najwyżej skorzystają jako wykonawcy projektów, startując w przetargach. Odrębna kategoria natomiast to małe i średnie przedsiębiorstwa, które będą bezpośrednimi beneficjentami pomocy z Unii. Zakładamy, że zwłaszcza na obszarach wysokiego bezrobocia małe firmy będą miały możliwość korzystania nawet z dotacji. Tak było w przeszłości. Kilkadziesiąt milionów euro wydaliśmy na dotacje w Suwalskiem, Rzeszowskiem, Olsztyńskiem, Łodzi i Katowicach - nawet do 25% inwestycji. Myślę, że takie formy pomocy zostaną utrzymane.Dziękuję za rozmowę.

.