Co mnie zastanawia

Ostatnio pojawiły się dość zresztą enigmatyczne informacje, że część posłów proponuje wstrzymanie prywatyzacji banków, do czasu określenia roli tych instytucji w polskiej gospodarce. Chodzi tu oczywiście o udział w tym procesie kapitału zagranicznego, pretekstem do dyskusji zaś są plany połączenia BRE i Banku Handlowego.Problem udziału kapitału zagranicznego w prywatyzacji gospodarki i pojedynczych przedsiębiorstw budzi kontrowersje w każdym niemal kraju. Różnice występują jedynie co do skali i siły tych kontrowersji. Oczywiście, mniejsze są one w krajach, w których gospodarka rynkowa zadomowiła się znacznie wcześniej niż u nas, silnych ekonomicznie, konkurencyjnych w stosunku do innych państw. Wszakże i tam występuje lokalny patriotyzm, są firmy, w których obecność kapitału zagranicznego nie jest mile widziana. Generalnie jednak opory społeczeństwa i polityków są zdecydowanie mniejsze, niż u nas. Tam wielkie fuzje dotyczą najczęściej przedsiębiorstw o zbliżonych potencjałach i podobnej pozycji. W przypadku połączenia na przykład Chryslera i Daimler Benz nie było słychać ani w Niemczech, ani w USA głosów społecznego sprzeciwu, obaw, że zniknie z rynku legendarna marka mercedesa lub równie legendarny chrysler. To dość oczywiste.U nas wygląda to inaczej. Trudno się dziwić - inne są warunki. Co prawda, niewielki jest żal po odchodzących powoli w niebyt polonezie i polskim fiacie, ale pamiętamy jeszcze obawy, że nie będziemy już pili naszego "Żywca", tylko Heinekena. Potwierdziły się one zresztą w nieco innej branży, po osoleniu przez PepsiCo wedlowskich czekoladek, a teraz straszą w przypadku mięsa i drobiu. Proszki do prania, pasty do zębów i inne kosmetyki jakoś strawiliśmy już dość dawno temu. Takoż farby i lakiery oraz cement.Każda niemal z wymienionych przykładowo branż miała gorących zwolenników zachowania polskości. Jednak powoli o tym zapominamy. Inaczej jest z bankami. Choć może tylko pozornie. W każdej rozwiniętej gospodarce rynkowej rola banków trudna jest do przecenienia. U nas prawdopodobnie świadomość tego faktu w ciągu ostatnich kilku lat nie była dość rozpowszechniona. Z przyzwyczajenia bank traktowaliśmy jako miejsce, gdzie można wpłacić pieniądze lub wziąć kredyt na samochód. Z tego też względu dopuściliśmy, by ponad 50% polskiego sektora bankowego trafiło w obce ręce.Co prawda, już wcześniej pojawiały się głosy zaniepokojenia, jednak nie miały one większej siły przebicia. Najbardziej utkwiły mi w pamięci argumenty wysuwane w związku z prywatyzacją Banku Śląskiego. Obawiano się, że zagraniczny inwestor sprzeciwi się kredytowaniu polskich kopalni węgla i hut. Na nasze (nie?) szczęście nic takiego, jak dotąd, nie nastąpiło. Obawy jednak pozostały, a nawet ostatnio się nasiliły.Mówiąc szczerze, słuchając argumentów zwolenników i przeciwników udziału kapitału zagranicznego w polskim systemie bankowym, trudno sobie wyrobić jednoznaczny pogląd na tę kwestię. Poglądy żadnej ze stron nie w pełni mnie przekonują. Mam nawet wrażenie, że są one czasem dość pokrętne i kryją się za nimi całkiem inne rzeczywiste (a nie deklarowane) motywacje. W związku z tym, przypuszczam, że nie jest możliwe dojście do konsensusu (słowo już dziś znacznie mniej modne niż jeszcze niedawno). Z jednej strony, trudno zaobserwować do tej pory jakiekolwiek negatywne skutki obecności inwestorów zagranicznych w naszych bankach, jakich obawiają się przeciwnicy ich obecności, z drugiej zaś, nie wiadomo, co czas przyniesie. Nie dostrzegam jakoś gwałtownego dopływu legendarnego zagranicznego know-how, na dodatek zaś znam wiele innych metod jego pozyskania bez oddawania kontroli właścicielskiej i wcale nie tak bardzo kosztownych. Przekonują mnie wreszcie argumenty, że mimo dokapitalizowania (które zresztą postępuje nie tak wcale dynamicznie, jak można się było tego spodziewać), polskie banki z udziałem kapitału zagranicznego i tak pozostaną daleko w tyle nie tylko za potentatami, ale nawet za średniakami europejskimi. Z dru zaś strony, gdyby kapitał zagraniczny nie wszedł do polskich banków, to pewnie wkrótce mielibyśmy ekspansję banków zagranicznych otwierających swoje placówki (przykład Citibanku). Argumenty za i przeciw można by mnożyć jeszcze długo. Najgorsze jest jednak to, że refleksja przychodzi już po fakcie. Boję się myśleć, co by się stało, gdyby teraz Sejm doszedł do wniosku, że jednak udział kapitału zagranicznego w bankach trzeba obniżyć. Wyszlibyśmy na idiotów.

ROMAN PRZASNYSKI