Praktyczne spojrzenie
Kto z nas pamięta, że przed laty można było zamówić mleko z dostawą do domu? Płaciło się w sklepie za miesiąc z góry, a wczesnym rankiem mleczarz zostawiał je pod naszymi drzwiami. W domu sobie żartowaliśmy, że jest to mleko prosto od chłopa. Bywało, że mleko skwaśniało lub strudzony sąsiad wracając z nocnych obrad porywał naszą butelkę w celach czysto leczniczych. Można było wtedy złożyć w sklepie reklamację i czasem nawet udawało się uzyskać zwrot pieniędzy.Wyobraźmy sobie teraz, że mleczarz nie chce od nas pieniędzy za dostawę. Brzmi to bardzo pięknie, ale jeszcze można w to uwierzyć - dzięki temu będzie miał dużo odbiorców i sprzeda więcej mleka. Pójdźmy więc dalej i spróbujmy sobie wyobrazić, że to my żądamy od mleczarza, by nam płacił za zaszczyt dostarczania mleka. Najłagodniejszy jego dostawca chyba by nas po prostu obśmiał - nie mówiąc już o tym, co by z nami zrobił bardziej nerwowy.Cóż za dziwactwa tu wypisuję? Otóż taki wymagający odbiorca naprawdę istnieje. Prawo o publicznym obrocie papierami wartościowymi wymaga, by emitenci przekazywali na rynek wszystkie informacje, które mogłyby w istotny sposób wpłynąć na kurs papierów wartościowych. Muszą je też dostarczyć agencji informacyjnej wskazanej przez Komisję Papierów Wartościowych i Giełd. Jest to słuszne i chwalebne, gdyż w ten sposób uczestnicy rynku mają zapewniony w miarę szybki i łatwy dostęp do informacji. Jednak nie za darmo, gdyż muszą za nią zapłacić, kupując na przykład gazetę lub opłacając abonament radiowo-telewizyjny.Część z tych pieniędzy otrzymuje agencja, która żyje ze sprzedaży informacji. Ale pamiętajmy - zarabia na ich sprzedawaniu, a nie na kupowaniu. Polska Agencja Prasowa, podpisując umowę z Komisją, uzyskała ogromny przywilej - jako pierwsza otrzymuje komplet danych, i to bezpłatnie. Jednak ostatnio zażądała czegoś więcej: by to emitenci płacili za zaszczyt dostarczania informacji PAP. Zwyczaj przerzucania kosztów na dostawców jest u nas dosyć rozpowszechniony, ale tu nie dość, że żąda się dostarczania informacji za darmo, to jeszcze emitent musi zapłacić za umieszczenie ich w serwisie! Okazuje się, że można brać pieniądze od obu stron - i od odbiorców, i od dostawców.Można to było jeszcze jakoś tłumaczyć kilka lat temu, gdy komunikaty były wysyłane faksem i trzeba je było pracowicie przepisywać, nie popełniając przy tym błędu. Ale teraz są dostarczane w postaci elektronicznej, więc pracy nie ma prawie żadnej. Co bardziej zdeterminowani emitenci stwierdzili więc, że nie będą płacić. Według prawa są w porządku - ustawa zobowiązuje ich do przekazywania informacji, a rozpowszechniać ją powinna agencja. A że tego nie robi, albo robi wybiórczo, korzystając z tego, że - jak jej się wydaje - jest monopolistą na polskim rynku?Cóż łatwiejszego, jak zmienić pośrednika? Myślę, że zagraniczne agencje chętnie by zapłaciły za pierwszeństwo w dostępie do informacji. To przecież KPWiG wskazuje tego wybrańca. Ma z czego wybierać - konkurencja tylko czeka na sposobność. Trochę szkoda, że nie byłaby to agencja polska, ale skoro jest to jedyny sposób, by poczuć oddech konkurencji? Ten oddech czują już na plecach polskie banki i domy maklerskie, może więc nadszedł czas na dystrybutorów informacji?Jeśli tylko w ten sposób możemy zapewnić sobie dostawę informacji prosto od emitenta, tak jak tego mleka prosto od chłopa, to decyzja jest chyba prosta?
KRZYSZTOF GRABOWSKI
prezes
Związku Maklerów i Doradców