Faksem z Gdańska

Paradoks batalii o podatki polega na tym, iż Polacy pytani w sondażach mają inne zdanie, niż ich przedstawiciele głosujący w Sejmie. Już sondaż Centrum Badania Opinii Społecznej z czerwca br. pokazał, że 2/3 Polaków wolałoby płacić niższe podatki, ale bez ulg i odpisów, a tylko 16% zgadza się na wyższe obciążenie, z możliwością większych odpisów. Potwierdził to najnowszy październikowy sondaż. Tymczasem sejmowa Komisja Finansów Publicznych broni na ogół ulg (ostatnio dla zakładów pracy chronionej) tym samym uniemożliwiając obniżenie stawek.Paradoks jest tym większy, że zdecydowana większość Polaków płaci najniższą, 19-proc., stawkę PIT, czyli może spodziewać się minimalnej obniżki do 18% dopiero w 2001 r., wszyscy posłowie zaś płacą górną stawkę, czyli mają obietnicę radykalnej obniżki - do 36% w 2000 r. i tylko 28% w 2001 r.Mimo że naród jest teoretycznie "za", a posłowie są wybrańcami narodu, rokowania na radykalną reformę podatkową są słabe. Nie tylko sondaże skłaniałyby do większej odwagi. Polska ma coraz mniejsze pole manewru w kształtowaniu pozycji konkurencyjnej. Nie ma nadziei na szybkie obniżenie opodatkowania pracy, które skokowo wzrosło (z 50 do 80%) w latach 90. Spóźniona reforma zabezpieczeń społecznych wyda owoce z ogromnym opóźnieniem.Dyrektywy Unii Europejskiej coraz silniej krępują nas w zakresie podatków pośrednich, gdzie na mocy art. 99 traktatu rzymskiego obowiązuje harmonizacja. Tym właśnie tłumaczy się rząd, wprowadzając VAT np. na usługi i dobra kultury. Unia Europejska odbiera też swobodę w manipulowaniu akcyzą na oleje mineralne, alkohole i wyroby tytoniowe. A zresztą, w podwyżkach akcyzy w ostatnich latach bijemy rekord świata. Szukając ratunku dla budżetu, już teraz osiągnęliśmy unijny poziom stawek akcyzy na paliwa, choć Polska zobowiązywała się, że dojdziemy do niego dopiero w 2002 r.Zatem swoboda manewru pozostaje tylko w podatkach bezpośrednich, dochodowych. Tylko tutaj Unia Europejska rezygnuje z harmonizacji, ponieważ PIT jest zbyt dogodnym narzędziem polityki społecznej w poszczególnych krajach. Jest to dodatkowy, mocny argument na rzecz ruchu podatkowego w tej dziedzinie na progu XXI w. Tylko tu, tracąc stopniowo atut niskich kosztów pracy, możemy znaleźć przewagę komparatywną nad lepiej rozwiniętymi partnerami z zachodniej i środkowej Europy. Biorąc pod uwagę napięty kalendarz, niepowodzenie batalii podatkowej jest bardziej prawdopodobne niż wygrana.Powodów jest wiele. Po pierwsze, falstart Balcerowicza w 1998 r. Po drugie, socjalny i związkowy skład parlamentu. Po trzecie, błędy własne resortu finansów, czyli niedopracowane projekty ustaw i mało przekonywające symulacje liczbowe. Po czwarte, nałożenie się debaty podatkowej na debatę budżetową 2000, czyli poczucie krótkiej kołdry i wołanie o większe pieniądze publiczne. Po piąte, i najważniejsze, opór zorganizowanych grup interesu, broniących ulg, czyli uprzywilejowanych warunków gospodarowania. Wydaje się, że są one lepiej reprezentowane w parlamencie, niż sondażowy głos ogółu Polaków.

JANUSZ LEWANDOWSKI