Dekada transformacji

Powoli, acz nieubłaganie zalewa nas fala rocznicowych transformacyjnych uroczystości. Trudno się temu dziwić. Niedługo stuknie pierwsze dziesięć lat odkąd formalnie rozstaliśmy się z najlepszym w dziejach ludzkości ustrojem. A za nami poszli inni. W całym postkomunistycznym regionie odbywają się więc rozliczne, mniej lub bardziej udane, akademie ku czci.Gdzieś dzieci deklamują wierszyki. Gdzie indziej młodzież śpiewa pieśni. Albo posiwiali w walce o wolność mężowie stanu, poruszeni wspomnieniami, ocierają łzy wzruszenia i wycierają dyskretnie nosy w niedostępne niegdyś papierowe chusteczki (które jednak po staremu chowają do kieszeni). Różnie to bywa z tym świętowaniem rocznic.Moje Centrum Analiz Społeczno--Ekonomicznych (CASE), z okazji pierwszego 10-lecia transformacji, podjęło uroczyste zobowiązanie: mniej celebrować - więcej pracować. I tak narodziła się międzynarodowa konferencja naukowa pod bardzo muzycznym tytułem "Ten Years After". Nie będzie jednak piosenek. Wierszyków chyba też nie. Nici z partyznackich wspominków. Zaleje nas za to pokrzepiająca fala uczonych referatów. Wygłaszać je będą i komentować ludzie bez wątpienia kompetentni, międzynarodowe autorytety. Pewnie dużo się dowiemy.Ciekawe, czy uda się też uzyskać odpowiedź na jedno z najbardziej intrygujących pytań, związanych z przejściem od komunizmu do kapitalizmu. Co to za pytanie? Prościutkie: kiedy kończy się transformacja? Że to bardzo akademicka kwestia, co może oznaczać, że nie ma na nią jasnej i zdecydowanej odpowiedzi? Jak przypomina w ostatnim "Transition" Annette N. Brown (zdając sprawę z dyskusji na podobny temat w Western Michigan University), pytanie akademickie to pytanie, na które odpowiedź zawsze prowadzi do następnych pytań. Zgoda, ale czy ma to znaczyć, że nie warto przynajmniej próbować wytyczyć jakiejś linii demarkacyjnej między gospodarką wirtualną i rzeczywistą? Po co? A choćby po to, by wiedzieć, ile jeszcze razy świętować nam przyjdzie kolejne rocznice ustrojowej transformacji.A może transformacja w Polsce już się skończyła? Albo na Węgrzech? W Czechach? Przynajmniej w niektórych krajach nadbałtyckich? To może chociaż w Słowenii? Kiedy kraj pokomunistyczny normalnieje, stając się klasyczną rynkową demokracją? Od czego to zależy?Od poziomu PKB? To by znaczyło, że transformacja trwa. Od wejścia do Unii Europejskiej? Czyli - jeszcze trochę ona potrwa. Od ustanowienia sprawnych instytucji? Ździebko nam brakuje. A może jednak, jak chce Kornai, transformacja kończy się po prostu wraz z upadkiem monopolu partii komunistycznej, restytucją prywatnej własności i awansowaniem rynku do roli czynnika decydującego o aktywności gospodarczej? Wtedy - pod warunkiem że nie sympatyzujemy z lewacką antykomunistyczną prawicą - moglibyśmy z ulgą westchnąć i powiedzieć, że jest już właściwie po sprawie.Naturalnie pytanie o koniec transformacji jest jedynie prowokacyjnym wstępem do zasadniczej dyskusji politycznej, oceniającej postęp w dziedzinie demokratyzacji, oraz do debaty ekonomicznej - o wynikach pierwszej dekady przekształceń ustrojowych. Określić warunki dla odtrąbienia końca transformacji to wytyczyć sobie cel, do którego zdążamy. A to jest w postkomunizmie naprawdę trudna sprawa.Z pewnością nikt z nas nie skakałby jednak ze szczęścia, nawet jakby jeszcze mógł, gdyby przyszło celebrować taką, powiedzmy, 20. rocznicę transformacji. Byłaby w tym pewna przesada. I chociaż naukowcy dysponowaliby pewnie dłuższymi szeregami czasowymi, co znacznie podnosiłoby poziom statystycznej wiarygodności ich analiz, nie należy przypuszczać, by kolejnej rocznicowej konferencji transformacyjnej towarzyszyła ogólnonarodowa euforia. Niech więc będzie "Ten Years After" raz. I finito.

JANUSZ JANKOWIAK