Faksem z Gdańska
Z jednej strony, uczestnicząc w jury konkursu na menedżera 1999 roku, widziałem ekstraklasę polskich menedżerów. Z drugiej, obserwuję narastające zgorszenie wysokością zarobków i odpraw kadry kierowniczej. Te dwa światy, pomimo 10-letniego oddalania się od socjalizmu, ciągle nie przystają do siebie.Zgorszenie i oburzenie narasta, stając się tematem codziennych rozmów Polaków, w miarę tego jak mass media ujawniają najbardziej smakowite przypadki. Odprawy, czyli rodzaj odszkodowania dla zwolnionych z pracy, zlewają się zresztą w jedno, w potocznym rozumieniu, z wynagrodzeniami za pracę. Przyszedł sejmowy walec i wyrównał. Przyznaję się tutaj do własnej porażki. Sejm popłynął na fali zbiorowych nastrojów.Wszelka obrona motywacyjnych kontraktów menedżerskich (udział w zysku, opcje na akcje), nawet w moim środowisku, skądinąd niepodatnym na demagogię, wydawała się politycznym samobójstwem. Taki właśnie zapanował nastrój - nastrój licytacji, kto bardziej dołoży. Za ekscesy niektórych rad nadzorczych i niektórych zarządów zapłacą wszyscy. Źli i dobrzy. Proces negatywnej selekcji kadr, widoczny w marnie opłacanej, centralnej administracji (porównajmy płace prawnika w MSP i renomowanej kancelarii), rozszerzony został na całość sektora publicznego.Zadziwia mnie, że w pierwszym szeregu krytyków i uzdrowicieli "patologii" sektora publicznego stają zagorzali przeciwnicy prywatyzacji. Jest to znamienne rozdwojenie jaźni. Chcą zatrzymać "wyprzedaż" majątku, marzyli o Skarbie Państwa, pielęgnującym dobra narodowe i jakoś nie zauważają, że sami powodują chorobę, którą następnie próbują zwalczać.W gruncie rzeczy, owe ujawnione nieprawidłowości sektora publicznego powinny położyć kres mitologii Skarbu Państwa i zmniejszyć szeregi przeciwników prywatyzacji. Ale nie sądzę, by tak było. Bardziej prawdopodobne jest dalsze rozdwojenie jaźni. Najbardziej krzykliwi będą nadal zwolennicy półśrodków, takich jak sejmowa regulacja płac. Nie zasilą szeregów zwolenników prawdziwego lekarstwa, jakim jest redukcja sektora publicznego przez prywatyzację.Uderza mnie przy tej okazji łatwość rozbudzania egalitarnych nastrojów w kraju, który dziesięć lat temu zerwał z filozofią "każdemu po równo". Powszechne odczucie, że przedsiębiorca jest zbyt bogaty, menedżer za dużo zarabia, nie dotyczy tylko sektora publicznego. Bardzo powoli wkrada się do świadomości zbiorowej rozumienie ryzyka i stresu, jaki kryje się w funkcji menedżera, czyli codziennej odpowiedzialności za kierowanie podmiotem gospodarczym w warunkach konkurencyjnego rynku.Miałem przyjemność uczestniczenia w kolejnej edycji konkursu, organizowanego przez Stowarzyszenie Menedżerów w Polsce. Imponowała nam cała grupa finałowa, a nie tylko zwycięzca - Jan Kryjak. Duże wrażenie robiła zarówno młoda, błyskotliwa generacja (Leszek Czarnecki, Piotr Śliwicki, Paweł Bondar), jak i zaczynający wcześniej znakomity Zbigniew Drzymała czy Jarosław Lasocki oraz wyrośli z niegdyś państwowych firm - Andrzej Podsiadło, Zbigniew Szczypiński, Aleksander Jonek. Na szczęście, uciekli przed gilotyną płacowej urawniłowki. Ale podobne talenty kryją się wciąż w państwowej sferze i szkoda tych ludzi. Trzeba będzie wrócić do sprawy motywacyjnych kontraktów menedżerskich w spokojniejszej atmosferze.
JANUSZ LEWANDOWSKI