Polityka gospodarcza
Bank centralny nie jest od tego, żeby zajmować się łapaniem zewnętrznej równowagi gospodarczej. Bank centralny ma nie dopuszczać do nadgryzania krajowego pieniądza przez inflację. Jeśli deficyt obrotów bieżących nie wywołuje presji inflacyjnej, aktywna polityka monetarna - polityka stóp procentowych, ale również polityka kursowa - jest przedsięwzięciem dyskusyjnym. Przynajmniej dla ekonomistów. Bo dla polityków - już niekoniecznie.Z punktu widzenia polityków, bank centralny powinien zajmować się nie tylko inflacją, ale również całym szeregiem innych ważnych rzeczy: metafizyką wzrostu gospodarczego (pani Gronkiewicz-Waltz), zgadywaniem wskaźników (pan Wójtowicz), bezrobociem (pani Ziółkowska), handlem zagranicznym (pan Rosati), wychowaniem fizycznym, kulturą, sportem (panowie Grabowski i Pruski), zabawą i wypoczynkiem (prof. Józefiak), sprawami różnymi (panowie Łączkowski i Krzyżewski) oraz - oczywiście - turystyką górską i rowerową (prof. Dąbrowski).Tak szeroko zakreślone pole ogólnohumanistycznych zainteresowań banku centralnego może budzić lekki niepokój. Stąd pytanie: skoro bank ma zajmować się tym wszystkim, to co u diabła ma jeszcze do roboty rząd i parlament? Postawienie takiego bezczelnego pytania sprawia, że ekonomista uchodzi natychmiast w oczach polityka za jakiś niższy podgatunek. Bo przecież tylko skończony prymityw i monetarystyczny neandertalczyk będzie trzymał bank centralny na straży pieniądza, bez szacunku dla innych ważnych okoliczności.Deficyt obrotów bieżących jest taką okolicznością. Już teraz słychać, że Narodowy Bank Polski powinien coś z tym fantem zrobić. A to dopiero początek ofensywy. Na posiedzeniu Rady Polityki Pieniężnej 23 lutego będzie już wiosennie gorąco. Ale co konkretnie powinna zrobić rada? Pozwolić na deprecjację złotego? Podnieść stopy procentowe? Od takich pomysłów aż zęby bolą.W ubiegłym roku złoty uległ już blisko 19-procentowemu osłabieniu. Jak widać, nie zapobiegło to niemal 8-proc. deficytowi rachunku bieżącego. Inflacja za to, bez aprecjacji, natychmiast nam podskoczyła. Najwyraźniej, choć to nudne, trzeba w kółko powtarzać: dewaluacja może być skutecznym narzędziem poprawy bilansu płatniczego pod trzema warunkami: kiedy kraj jest umiarkowanie zadłużony za granicą; gdy konkurencyjna gospodarka dysponuje niewykorzystanymi mocami produkcyjnymi; wreszcie kiedy rynek pracy jest na tyle elastyczny, że obejdzie się bez podewaluacyjnych podwyżek krajowych płac. Chyba nawet szeregowy poseł KPN-Ojczyzna byłby w stanie odpowiedzieć na pytanie: czy Polska spełnia któryś z trzech waruneczków niezbędnych dla owocnego osłabienia zewnętrznej wartości złotego?No, dobra. A stopy? Stopy podnosi się, gdy źródło presji inflacyjnej jest bezbłędnie zidentyfikowane, stopy mogą je zaczopować, a podrożenie pieniądza wyhamowuje tempo przyrostu konsumpcji. U nas nic z tego. W najbliższych trzech miesiącach inflacja będzie jeszcze wysoka, ale stopami procentowymi się jej nie zadusi. Inflacja rośnie, bo rosną ceny żywności, ceny administrowane, ceny paliw. Co tu ma do rzeczy podwyżka stóp? Poza tym trend spadkowy inflacji w drugim półroczu nie jest przecież kwestionowany. Umiarkowany spadek realnych stóp procentowych w pierwszych miesiącach roku (kiedy stopy nominalne pozostałyby niezmienione) nie ma większego znaczenia dla wzrostu kredytów konsumpcyjnych, które w ogóle wykazują niską elastyczność cenową. Mniej będzie za to napływu kapitału portfelowego, który żywi się dysparytetem stóp. Czyli słabsza będzie presja aprecjacyjna, biorąca się z nadwyżki rachunku kapitałowego. A przez to i mniejszy import. Trzeba mieć nadzieję, że rada nie będzie w gorącej wodzie kąpana; że jastrzębie zgołębieją, a gołębie zjastrzębieją.Nie ma najmniejszej wątpliwości, po której stronie jest teraz piłeczka, jeśli chodzi o równowagę zewnętrzną gospodarki. Polityka monetarna jest tu tylko halabardnikiem. Nastał czas polityki fiskalnej i mikroekonomii. Kiepski czas dla polityków. Ciężki dla gospodar.
JANUSZ JANKOWIAK