Trzeba niesamowitego opanowania, kindersztuby wielgachnej, przyuczonego szacunku dla kobiet, starszych, dzieci i profesorów ekonomii; słowem - trzeba być dobrym człowiekiem, o gołębim sercu, żeby nie zdenerwować się, kiedy członek Rady Polityki Pieniężnej lekkim wywodem prasowym stawia swoją instytucję na głowie, a ekonomista kopniakiem zapędza ekonomię do podziemia.Ponieważ nie jestem dobrym człowiekiem o gołębim sercu, powiem co myślę o wypowiedziach pani dr Wiesławy Ziółkowskiej i pana prof. Władysława Welfe, cytowanych przez "Gazetę Wyborczą" w dniu posiedzenia Rady Polityki Pieniężnej (29 marca). Pani Ziółkowska stwierdziła, że aprecjacja jest gorsza od inflacji. Pan Welfe dorzucił, że podwyżka stóp procentowych inflację zwiększa.Co o tym myślę? Myślę, że to skandal. Nawet demokracja, wolność słowa i - idąca z tym w parze - ograniczona odpowiedzialność mediów nie usprawiedliwiają bowiem bezkarnego propagowania nienawiści do faktów. Ostatnia podwyżka stóp, pociągnięcie rzeczywiście kontrowersyjne z makroekonomicznego punktu widzenia, przyspieszyła aprecjację złotego. W jaki sposób aprecjacja miałaby przyspieszyć inflację, skoro z definicji działa dezinflacyjnie, to pozostać musi słodką tajemnicą prof. Welfe. Dodajmy może tylko dla porządku, że jest to linia rozumowania prezentowana już wcześniej bez większych sukcesów przez prof. Grzegorza Kołodkę.Komentowanie podobnych rewelacji jest równie sensowne, co nawracanie Bugaja na supply-side economics. Gdyby podobne dyrdymały traktować serio, trzeba by konsekwentnie wypisać najskuteczniejszą receptę na dezinflację w Polsce: wracamy natychmiast do poziomu realnych stóp procentowych z czasów schyłkowego Rakowskiego i po sprawie.Nieco poważniej wypada podejść do dramatycznych rozterek członkini RPP pani Wiesławy Ziółkowskiej. Powaga jest w tym wypadku na miejscu, bo mamy tu do czynienia zaiste z tragedią. A precyzyjniej - z tragicznym nieporozumieniem. Monetarna decydentka dostrzega wybór między aprecjacją a inflacją, podczas gdy tak naprawdę wybór jest tylko między posiadaniem a nieposiadaniem przez Polskę własnej polityki monetarnej. Powstaje pytanie: jeśli ktoś nie rozumie istoty własnej pracy, to czy może ją wykonywać dobrze, nadrabiając braki czystą żarliwością?W pracy RPP nie ma żadnego dylematu. Rada ma lepiej niż amerykański Fed, lepiej niż Europejski Bank Centralny. Rada nie musi się statutowo zajmować ani wzrostem gospodarczym, ani zatrudnieniem, ani nierównowagą zewnętrzną; nie musi zajmować się niczym innym poza stabilnością cen krajowych. Rada przyjęła strategię bezpośredniego celu inflacyjnego (BCI), co jest prostą konsekwencją ustawowych zapisów o NBP, tak a nie inaczej formułujących podstawowy cel banku centralnego. Publiczne deliberowanie obecnie przez członka RPP o wyższości innych celów pośrednich nad strategią BCI jest szczytem nieodpowiedzialności. Udzielanie prasowych wywiadów jest kiepskim sposobem na rozwiązanie własnych egzystencjalnych problemów. Słowem: nie może być tak, że z powodu psychicznych odcisków pani Ziółkowskiej cierpią miliony użytkowników polskiego złotego. To po prostu nieprzyzwoite.Do poważnej dyskusji nadaje się natomiast kwestia: jaka jest realna alternatywa dla konsekwentnego wdrażania strategii BCI? Jest absolutnie pewne (nie mogą tego, na Boga, kwestionować odpowiedzialni członkowie RPP), że BCI oznacza w perspektywie kilku najbliższych lat: presję aprecjacyjną, strukturalny deficyt obrotów bieżących, dużą zmienność kursu, ryzyko zmienności krajowej produkcji, konieczność mikroekonomicznej restrukturyzacji (bezrobocie, cięcia fiskalne, ograniczenie tempa wzrostu prywatnej konsumpcji). Jeśli ta cena jest z politycznego punktu widzenia za wysoka, to alternatywą może być wyłącznie porzucenie przez Polskę autonomicznej polityki monetarnej, przejście do currency board lub jednostronne zaaprobowanie euro.Rozglądanie się za półśrodkami: rzucanie kotwicy kursowej, rozpaczliwe trzymanie się zadekretowanego poziomu deficytu obrotów bieżących, przywoływanie teorii fundamental equilibrium exchange rate zda się w naszym wypadku psu na budę. To fałszywa alternatywa, prosta droga do chaosu i - wcześniej czy później - kryzysu finansowego. Zostańmy przy wyborze między konsekwentnym BCI albo odpuśćmy sobie samodzielną politykę monetarną. Gdyby pani Ziółkowska tak właśnie zarysowała nasz dylemat, mogłaby nawet kandydować na prezydenta.

Janusz JANKOWIAK