Dlaczego największy europejski dostawca usług internetowych ma kłopoty?

Właściciele amerykańskich przedsięwzięć internetowych nie do końca wierzą w to, że europejskie telekomy ? dawni państwowi monopoliści ? są w stanie stworzyć przedsiębiorstwa internetowe, które w ostatecznym rachunku zwyciężą w walce konkurencyjnej na rynku. Być może za potwierdzenie tej tezy może służyćsytuacja, jaka zaistniała wokół największego dostawcy usług internetowych w Europie i spółki zależnej Deutsche Telekom ? T-Online.

Słabe wynikiSpółka nie ma ostatnio najlepszych wyników finansowych. W II kwartale br. przychody firmy wzrosły tylko o 3%, do 178 mln euro. Średni przychód na użytkownika spadł natomiast ? według Morgan Stanley ? z 10,8 do 9,27 euro, co oznacza, że chociaż rośnie liczba osób korzystających z usług firmy, każdy z klientów generuje przeciętnie mniej gotówki. Niekorzystna ? według analityków ? jest również struktura przychodów T-Online. Większość z nich, bo aż 88%, tworzą obecnie opłaty związane z dostępem do sieci. Niewielkie są więc dochody z usług o wyższej wartości dodanej, takich jak e-commerce czy reklama. Co więcej, struktura taka na razie jest dosyć stabilna, ponieważ w ostatnim kwartale przychody ze wspomnianych usług wzrosły tylko o 8%.Spółka-matka przeszkodą?Ostatnie wydarzenia związane ze zmianami w zarządzie pod wpływem presji kierownictwa Deutsche Telekom potwierdzają obawy, że T-Online niekoniecznie musi stać się wielką europejską potęgą internetową, jak wcześniej sądzono. Wydaje się, że inwestorzy, którzy kupili papiery firmy, niezupełnie rozumieli, że nie mają do czynienia z osobno zarządzanym przedsiębiorstwem internetowym, zdolnym do niezależnego działania, takim jak choćby Freeserve czy Tiscali.Jak wcześniej ostrzegali analitycy, między działalnością spółki-córki a Deutsche Telekom (kontroluje 81% kapitału akcyjnego T-Online) istnieje potencjalny konflikt interesów. Wydaje się, że firma świadcząca usługi związane z dostępem do internetu (ISP) i zarządzająca portalem mogłaby się rozwijać, oferując choćby transmisję głosu poprzez sieć (VoIP) oraz np. umożliwiać długodystansowe i lokalne rozmowy za darmo.Świadczenie takich usług byłoby jednak w wypadku omawianej firmy w wyraźnej sprzeczności z interesami Deutsche Telekom. Tak więc chociaż obecną potęgę (6 milionów klientów) T-Online w znacznym stopniu zawdzięcza spółce-matce, główny jej akcjonariusz może być teraz bardziej przeszkodą niż pomocą w rozwoju. Potwierdziło się to w momencie, gdy T-Online zamierzała nabyć spółki europejskie z różnych krajów. Udało jej się kupić firmę hiszpańską, ale nie mogła już rozszerzyć działalności poprzez akwizycję przedsiębiorstw z Wielkiej Brytanii i Włoch.Co na to inwestorzyW obecnej sytuacji powstaje więc pytanie, po co inwestować w spółkę internetową, która jest sterowana ?ręcznie? z zewnątrz i podporządkować firmie-matce. Możliwa jest też sprzeczność interesów, która będzie hamować jej rozwój, a przynajmniej podporządkowywać go strategii Deutsche Telekom jako wiodącego operatora telekomunikacyjnego. Obawy inwestorów, także związane z zrezygnacją szefa firmy Wolfganga Keuntje w ubiegłym miesiącu i członka zarządu Elfa Ecka w ubiegłotygodniową środę, już doprowadziły do dużej przeceny. Tak więc T-Online zniżkował w czwartek 4,6%, po spadku o 5% dzień wcześniej. W ciągu miesiąca akcje straciły natomiast około 1/5 wartości. Z drugiej strony, potężne zaplecze kapitałowe do tej pory umożliwiło firmie gwałtowny rozwój. Być może przyszłe losy T-Online pokażą, czy przedsięwzięcia internetowe oparte o kapitał byłych państwowych telekomów mogą zwyciężać na rynku. Ma to znaczenie również w Polsce, gdzie firmy telekomunikacyjne mają swoje miejsce w rozwoju internetowego biznesu.

Kolumny 12?13 opracował

Marcin Mosz