Subiektywna ocena sytuacji
Inwestorzy w USA czekali na posiedzenie FOMC bez specjalnego niepokoju, nie spodziewając się podwyżki stóp. Nie spotkałem poważnego analityka, który przewidywałby inne rozstrzygnięcie. Wydarzenie to miało wszelkie powody ku temu, żeby stać się czymś zupełnie bez znaczenia. Istotny był jedynie komunikat po posiedzeniu i słowa w nim użyte. Oczywiście, rynek bardzo czekał na to, że Fed da nadzieję na zakończenie cyklu zacieśniania polityki monetarnej. To natychmiast rozbudziłoby nadzieje na obniżkę stóp. Takiego prezentu rynek jednak nie otrzymał. Fed utrzymał swoje restrykcyjne nastawienie, a wielu analityków twierdziło, że sformułowania były ostrzejsze, niż oczekiwano.
Oczywiście, nie obyło się bez następnych ostrzeżeń o zyskach spółek (Dell). Te ostrzeżenia wpływały szczególnie niekorzystnie na Nasdaq, który zachowywał się wprost fatalnie.Trzy ?e?, o których ostatnio pisałem, zamieniły się w cztery ?e?: zyski, euro, ropa, gospodarka (earnings, euro, energy, economy). Najprostsza jest sytuacja z ropą naftową. Z tym że nie można wykluczyć, iż jest to chwilowe rozwiązanie problemu. Uwolnienie rezerw ropy przez USA, a szczególnie informacja z tego tygodnia, że całe 30 mln baryłek znalazło nabywców, spowodowało spadek cen ropy do poziomu 30 USD. To i tak bardzo dużo. Jak widać na wykresie, cena idzie do dolnego ograniczenia kanału trendu rosnącego. Ten temat na razie spada z wokandy, ale jeśli zima w USA będzie ciężka, to nie można wykluczyć, że cena po odbiciu od dolnego ograniczenia zacznie znowu rosnąć.Najgorsze minęło?Jeśli chodzi o euro, to pisałem już w sekcji polskiej, że zachowuje się bardzo słabo i nie widać nic, oprócz kolejnej interwencji, co mogłoby podnieść jego wartość. Warto zauważyć, jak wiele spółek podaje w swoich ostrzeżeniach jako powód mniejszego zysku spadek popytu w Europie. To są pierwsze skutki silnego dolara. Tutaj więc dalej jest kiepsko i nie widać możliwości, żeby było lepiej.Jeśli chodzi o zyski spółek, to wielu analityków twierdzi, że najgorszy okres giełda ma już za sobą. Kończy się czas ostrzeżeń, a zaczyna czas podawania realnych wyników. Analitycy liczą na to, że rynek zdyskontował już słabsze zyski i w związku z tym może być już tylko lepiej. Nie jest to rozumowanie pozbawione logiki. Pod dwoma warunkami. Po pierwsze, wyniki muszą być istotnie lepsze od oczekiwań, bo każde rozczarowanie będzie ostro karane, a wynik zgodny z oczekiwaniami nie przyniesie wzrostu kursu. Po drugie ? że na rynku nie zapanuje strach przed następną podwyżką stóp procentowych. I tutaj dochodzimy do czwartego ?e? ? gospodarki.Dane makroekonomiczne pokazywały dotąd lekkie zwalnianie gospodarki. Były też jednak i takie, które to podważały. Najsilniej podziałały piątkowe dane o bezrobociu najniższym od 30 lat. Rynek przeraził się, że wszystkie podwyżki nie spowodowały osłabienia, co może skutkować wzrostem inflacji. To tylko pierwsze dane z tych bardzo ważnych i nie można wykluczyć, że po pierwszym szoku nastąpi opanowanie nerwów, ale trzeba brać pod uwagę, że następne będą oczekiwane z olbrzymim napięciem. Już w tym tygodniu (w piątek trzynastego) będzie ogłoszona inflacja na poziomie producentów (PPI). Myślę, że po danych o bezrobociu rynek będzie czekał na PPI z drżeniem serca i biada mu, jeśli będzie gorszy od oczekiwań (PPI +0,4%, rdzeniowa 0,1%). Oczywiście, dobre dane mogą podziałać uspokajająco. Jednak nie można wykluczyć, a wręcz uważam to za bardzo prawdopodobne, że w końcu wysokie ceny ropy i surowców przenikną do produktów wytwarzanych przez przemysł i w związku z tym rdzeniowa inflacja będzie 0,3%. Nie chciałbym mieć akcji, jeśli takie będą wyniki.Analiza techniczna pokazuje same niepokojące rzeczy. Na wykresie DJIA widać, że w piątek indeks naruszył dolne ramię formacji diamentu. Przedłużenie tego ruchu będę uważał za sygnał kończący hossę w USA. Wsparcie jest w tej chwili na poziomie 10 250 pkt., ale jeśli indeks zejdzie poniżej 10 600 pkt., widziałbym ten poziom je jako chwilowe zatrzymanie przed nieuchronnym marszem do 8600 pkt. Jeśli spojrzy się na liniowy wykres DJIA, to widać, jak indeks wybił się (na razie niewiele) z proporca. Jeśli ten ruch zostanie przedłużony, to AT mówi o spadku przynajmniej do 10 000 pkt., a to z całą pewnością będzie początek bessy.S&P 500 już wybił się ze swojego (mało foremnego) diamentu i poprzebijał wszelkie możliwe linie trendów średnioterminowych. Tu można już dopatrywać się bessy. To bardzo poważne ostrzeżenie.Nasdaq wygląda dramatycznie. Wyraźnie zakończona fala B i bez wątpienia rozpoczęta fala C. Bardzo wyraźne przebicie poziomu 3600 pkt., które powinno skutkować zejściem przynajmniej do 2900 pkt. Indeks dąży nieubłaganie do prognozowanego przeze mnie od dawna poziomu 2700 pkt. Niepokoi mnie tylko to, że jeśli założy się równość fal A i B, to spadki powinny dotrzeć przynajmniej do 2200 pkt... Oczywiście, nie mówię o jednym ruchu, więc jeśli po drodze będą kilkunastoprocentowe odbicia, to wcale nie podważy długoterminowego obrazu rynku.Nikt nie wierzy pesymistomTrzeba brać pod uwagę, że hossa na rynku w USA trwa już kilkanaście lat, a od 1994 roku właściwie bez przerwy, z małymi korektami. Od dawna jest grono analityków, którzy przewidują załamanie i krach. Nikt im już nie wierzy. To duży problem, gdy wszyscy są pewni, że nic złego nie może się stać. Taki stan opisany jest od dawna w literaturze. Hossa i bessa mają jedną rzecz wspólną: oba te stany rynku trwają dużo dłużej niż czas przewidywany przez analityków i mają dużo większy zasięg wzrostów/spadków. Bez względu czy ?teraz jest inaczej? czy nie, jeśli chodzi o technologie ten aksjomat nie uległ zmianie. Kiedyś bessa musi przyjść. Problem w tym, że proces trwający kilkanaście lat nie ulega odwróceniu w bardzo krótkim czasie. Diament rysowany przez DJIA jest formowany już prawie przez rok. Wybicie z niego byłoby bardzo poważnym sygnałem bessy.Panuje powszechnie opinia o tym, że Amerykanie są bardzo bogaci i dlatego pieniędzy na rynku jest bardzo dużo i nic mu nie może zagrozić. Tylko powierzchownie jest to prawda. Oszczędności Amerykanów są na poziomie najniższym od 41 lat. Żyją na kredyt. Mówi się, że jeśli Amerykanin nie może spłacić odsetek od kredytu, to bierze następny kredyt. Można lekceważyć prawa ekonomii, ale tylko do czasu. Kara jest zazwyczaj tym większa, im dłuższy był okres lekceważenia. Bazą tego względnego bogactwa są w większej części akcje. Co się stanie, jeśli giełda będzie się przeceniała? Można to sobie wyobrazić, ale może lepiej na razie zostawić ten temat w spokoju.Podtrzymuję zdanie, że rynki amerykańskie są u progu bessy. Mam tylko nadzieję, że to będzie bessa, a nie krach.Po spadku na początku tygodnia rynek wszedł w fazę wątłej stabilizacji. Uważam, że to był bardzo złudny spokój. Jego niebezpiecznym skutkiem jest to, że bardzo wielu inwestorów zachęconych ?atrakcyjnymi? cenami i bliskością odbicia kupowało. W ten sposób znowu słabe ręce mają akcje, a strachu na razie na rynku nie widać, co nie jest czynnikiem przemawiającym za wzrostami. Z tymi atrakcyjnymi cenami to jest zresztą tak, że w zależności od okresu, atrakcyjne wydają się bardzo różne poziomy cen. Powiem coś, co wyda się herezją dla osób fundamentalnie inwestujących, ale nie wierzę w obiektywnie atrakcyjne ceny. Giełda to przede wszystkim psychologia i walka strachu z chciwością. Można mówić o względnej atrakcyjności ceny (w stosunku do innych spółek), ale obiektywna atrakcyjność, określenie, czy jest to już cena niska czy jeszcze wysoka, weryfikuje sytuacja na rynku. Wszelkie oceny, mniej lub bardziej udokumentowane, są tylko grubymi przybliżeniami. Zazwyczaj zresztą te wyceny nie mają nic wspólnego z realiami rynku.Dużo szczęściaWracając do sytuacji uważam, że zarówno nasza giełda, jak i inwestorzy dystrybuujący akcje mieli dużo szczęścia. Wielu uwierzyło w siłę naszego rynku dlatego, że w niewielkim stopniu reagował na spadki w USA. To było jednak bardzo proste, wręcz banalne. Zazwyczaj Euroland zdążał już zareagować spadkami tego samego dnia, w którym spadały indeksy amerykańskie. Następnego dnia rynki zaczynały sesje na plusach w oczekiwaniu na odbicie w USA. W tej sytuacji w Warszawie przystępowali do zakupów ?łapacze dołków? i day traderzy, powodując wrażenie stabilizacji i spokoju. Oczywiście, powinien spotkać mnie zarzut, że przecież na rynku są nie tylko day traderzy, a podaży od wielkich tego rynku też nie było widać. Uważam, że to bardzo sprytna polityka dystrybuujących akcje funduszy. Przecież oni też wiedzą o obecności day traderów i ?łapaczy dołka? na rynku, prawda? Nic prostszego, jak wstrzymać podaż z karnetu, spowodować uspokojenie, lekko podgrzać na ciągłych i dalej dystrybuować. Dlatego obroty na ciągłych bywają bardzo duże w porównaniu z fixingiem. Jeszcze lepiej niż podczas stabilizacji dystrybuuje się akcje w czasie wzrostów. Dlatego też nawet ja, stary niedźwiedź, czekałem na odbicie (nie angażując się zresztą już od kilku tygodni na dłużej niż na parę godzin). Do tej pory jednak taka sytuacja nie zaistniała i nie wiadomo, czy będzie czas, żeby przeprowadzić taką operację. Giełdy światowe mogą na to nie pozwolić.W poniedziałek 2.10 PARKIET poinformował, że amerykański bank J.P. Morgan ostrzegł przed poważnym ryzykiem destabilizacji finansowej Polski w przyszłym roku. Uważa on też, że tegoroczny wzrost gospodarczy wyniesie w Polsce tylko 4,4%, a przyszłoroczny ? zaledwie 3,7%. To następna po DB taka prognoza dla Polski. Pod koniec tygodnia prezes NBP przypomniała te prognozy, twierdząc, że są specjalnie tak negatywne, żeby opóźnić wejście Polski do UE (sic!). Według mnie, to dosyć kuriozalne podejrzenie. Wydaje mi się wielce nieprawdopodobne, żeby te instytucje finansowe działały na czyjeś zlecenie, akurat w tej sprawie.Flaga na kursieJeśli spojrzy się na wykres kursu zł/USD, to widać formującą się drugą flagę, która szybko spowoduje spadek złotego do przynajmniej 4,9 zł/USD. Powinno to nastąpić po 12.10, czyli po wpłynięciu całości pieniędzy za TP SA. Co będzie dalej, to zależy od kilku czynników, co do których nie jestem optymistą.Z sytuacji zewnętrznej zależy to od koniunktury na giełdzie w USA (patrz sekcja amerykańska) i od tego, czy w Eurolandzie będzie trwało ożywienie gospodarcze czy wprost przeciwnie. Wszystkie ostatnio przeprowadzone badania, wskazują, że gospodarka w Eurolandzie zwalnia, a nastroje menedżerów są coraz gorsze. Nie polepsza tego ostatnia podwyżka stóp. ECB twierdzi, że nie wpłynie to na zwolnienie gospodarki. Zaczynam mieć wrażenie, że niektórzy ekonomiści na wysokich stanowiskach w kraju i poza nim stosują ?ekonomię inaczej?. Ciekawie zareagowało euro: osłabło jak nigdy po podwyżce stóp. Spadłoby dużo bardziej, gdyby nie obawa przed interwencją banków. Dlaczego spadło? Dlatego, że rynek uważa, iż podwyżka stóp zmniejszy wzrost gospodarek regionu, a rynek ma zawsze rację i ECB nie jest tu wyjątkiem.Słabe euro i spowolnienie wzrostu w Eurolandzie to cios dla naszego eksportu w większości rozliczanego w euro. Spadek eksportu zwiększyłby deficyt obrotów bieżących, czyli również prawdopodobieństwo wystąpienia zjawiska, którego nazwy ekonomiści nie lubią wymieniać (brzydkie słowo na literę ?k? ? kryzys). Być może nie należy po prostu tego zjawiska tak nazywać. Może bardziej strawne byłoby nazwanie tego procesu ?urealnieniem wartości złotego?? Tyle tylko że może to być gwałtowne urealnienie i wcale nie musi się zatrzymać na 5 zł/USD.
Piotr Kuczyński