Lekki wzrost cen ropy naftowej wywołał wczorajszy raport o stanie zapasów surowca i jego pochodnych w amerykańskich magazynach. Baryłka podrożała w Londynie o 47 centów, do 60,7 USD. W skali tygodnia ceny w Londynie zmieniły się niewiele (w poprzednią środę za baryłkę płacono po 61,1 USD), a obserwowane od czwartku spadki w Nowym Jorku wynikały głównie ze zbliżającej się "przesiadki" na nową serię kontraktów, która nastąpiła wczoraj. Na nastroje inwestorów nie wpłynęła znacząco decyzja kartelu OPEC, który w miniony czwartek zdecydował się pozostawić kwoty produkcji ropy dla swoich członków na niezmienionym poziomie.

Inwestorów zmartwiły głównie wczorajsze dane o zapasach pochodnych ropy w USA. Rezerwy benzyny w minionym tygodniu spadły o 3,45 mln, do 210,5 mln baryłek przeliczeniowych - poinformował Departament Energii.

Spadek był o 1,45 mln baryłek większy od oczekiwań analityków. Nastąpił, mimo to, że rafinerie zwiększyły wykorzystanie mocy produkcyjnych o 0,7 pkt proc., do 86,3 proc.

Oznacza to, że po zimie w USA zaczyna rosnąć zapotrzebowanie kierowców na paliwa napędowe, nawet mimo trochę gorszej kondycji gospodarki. Zapasy samej ropy wzrosły bardziej od oczekiwań (o 3,9 mln, do 329,3 mln baryłek; średnia prognoz mówiła o wzroście o 1 mln baryłek), ale zdaniem analityków, nie ma to większego znaczenia, bo rafinerie wkrótce jeszcze przyspieszą jej przerób na benzynę, jeśli wysoki popyt kierowców się utrzyma.