Kryzys finansowy w Stanach Zjednoczonych, który rozgrywa się na naszych oczach, nie jest zwykłym kryzysem. Jego konsekwencje mogą również być niespotykane. Niepokojące jest jednak to, że Rezerwa Federalna stara się uleczyć go standardowymi metodami. Jak na to wszystko powinien reagować polski inwestor?
Kryzysy ostatnich kilkudziesięciu lat miały swój scenariusz. Trwały stosunkowo krótko, średnio po kilka miesięcy od momentu dostrzeżenia przyczyny do jego apogeum. Zazwyczaj rynek dość szybko orientował się, z czego wynika problem. W przypadku Enronu problem leżał w oszustwach kilku osób. W przypadku kryzysu rosyjskiego czy azjatyckiego - w sytuacji finansowej tych państw. Rynek również dość szybko znajdował ofiary kryzysu. LTCM upadł po kilkudziesięciu dniach, Enron również. Banki w bardzo krótkim okresie po bankructwie Rosji przyznawały się do strat poniesionych na niespłacanych obligacjach GKO.
Obecny kryzys jest inny. Trwa już kilkanaście miesięcy, o "trujących" hipotekach można było bowiem przeczytać już w styczniu zeszłego roku. Rynek ma duży problem ze znalezieniem ofiar kryzysu. Choć wszystko zaczęło się od strat na amerykańskich kredytach hipotecznych, to wcale nie cierpią banki, które udzielały złych kredytów. Dzięki instrumentom finansowym "oddały" one ryzyko innym. Komu? Nie wiadomo, bo proces przyznawania się do posiadanych papierów opartych na hipotekach jest bardzo powolny. A kolejne ofiary mogą stać się i stają się źródłem kolejnych ognisk kryzysu.
Największym problemem w mojej ocenie jest to, że kryzys ten wciąż ewoluuje. Problem początkowo dotyczył poluzowania standardów kredytowych. Wtedy wystarczyło tylko zacisnąć standardy kredytowe i nie pozwolić, by udział złych kredytów w ciągu kilku lat wzrósł z 2 do około 15 proc. kredytów hipotecznych ogółem. Wyższe stopy procentowe w USA spowodowały bankructwa gospodarstw domowych i straty na kredytach hipotecznych. Niespłacane kredyty to spadki wartości obligacji na nich opartych, a to powoduje zagrożenie upadkiem ubezpieczycieli obligacji. Przychodzące falami straty w sektorze finansowym powodują osłabianie się standingu finansowego banków, a to pociąga za sobą spadek wartości kolejnych instrumentów finansowych. Rynek obawia się o wartość obligacji opartych na nieruchomościach komercyjnych oraz swapy credit default.
Gdyby grupa banków odpowiedzialnych za poluzowanie standardów kredytowych nie "rozprzedała" ryzyka, to natychmiast poniosłaby karę w postaci upadłości. A tak ponieważ nie wiadomo, kto ma "trujące" obligacje, to nie wiadomo komu ufać.