Tak to jest z tymi Amerykanami? Niby tacy friendly, ale jak co do czego przyszło, to przyjechali, dokopali nam i już ich nie ma. I to jeszcze trzy do zera. Sojusznicy, psia krew? Nie, ja to się nawet cieszę, że się naszym orłom, sokołom oberwało teraz. No bo pomyślcie, co by było, gdyby tak, co przecież jest w ich zasięgu, wygrali jednak ten mecz, np. właśnie trzy do zera? Przecież następnego dnia gazety by zwariowały ze szczęścia, ogłaszając ich awansem mistrzami Europy. No więc w sumie dobrze się stało - nasi dostali w łeb, może prowincjonalnego gwiazdorstwa trochę z nich uleci i zmobilizują się na mistrzostwa (ja wierzę, że stać ich naprawdę na sporo). I wtedy okaże się, że czasami dobrze pocierpieć przez Amerykanów.
Nie, nie będę państwa przekonywał, że podobne analogie można zastosować do sytuacji na rynkach. Jak świat długi i szeroki, giełdy, inwestorzy, analitycy i zarządzający dostają czasem zupełnie ciężkie lanie za grzechy "made by USA". Amerykanie narozrabiali na potęgę, ale konsekwencje ponosi cały świat. To zresztą znalazło odbicie w przezabawnym i naprawdę trafnym quasi-komiksie, który krążył niedawno w internecie, a który w sposób dowcipny, ale całkiem serio pokazywał genezę totalnego "messu" na rynku długu zabezpieczonego, a raczej - niezabezpieczonego - aktywami amerykańskiego rynku nieruchomości. W tej obrazkowej historyjce przykładowym frajerem jest zarządzający funduszem emerytalnym jakiejś odległej norweskiej wioski. Kupił nieborak świetne papiery z pieczątką "AAA" coś tam, a teraz nie może dojść do siebie odkrywszy, że są fajne, tyle że nikt ich nie chce.
Ale generalnie cały świat okazał się frajerem. Amerykanie zrobili w konia nawet samych siebie. Do miana arcyfrajera pretenduje oczywiście w pierwszym rzędzie Fed ze swoim szefem Benem Bernanke. Zgodził się przejąć schedę po Alanie Greenspanie, a okazało się, że wraz z niepodważalnym zaszczytem gratis dostał zapleśniały pasztet w postaci świata fikcji "subprime". Dostał cegłę, ale za późno połapał się, jak jest rozgrzana i początkowo bagatelizował problem, robiąc tym samym idiotów z analityków całego inwestycyjnego świata. Bo w końcu jak Fed mówił, że subprimes to nie taki znów problem, to można było domniemywać, że przecież wiedział, co mówi. Ale nie wiedział?
Kto wiedział? Ha, i to też jest dobre. Problem ponoć przewidział doskonale bardzo rozgadany ostatnimi czasy analityk Alan Greenspan. Przerażająca logika jego wywodów budziłaby zapewne szacunek, gdyby nie jednoczesne objawy totalnej amnezji - zapomniał, że sam wspomniany pasztet wypiekał w ogniu rekordowo niskich stóp i - jak widać - kompletnego braku nadzoru nad procederem rozdawania kredytów hipotecznych wedle zasad piramid finansowych, znanych z prymitywnych "łańcuszków św. Antoniego". W efekcie w świat poszły, niczym ciepłe bułeczki, owoce swego rodzaju przekrętu, tyle że ładnie opakowane, z dumną nalepką "made in USA" i wysoką oceną renomowanych agencji ratingowych na dokładkę. I tym eksportowym hitem z USA świat się zadławił, przy czym większość publiki do dziś pewnie nie rozumie, dlaczego tak się wszystko wywaliło, skoro było tak fajnie. Co, jako żywo, przypomina reakcje po niedawnym meczu kopanym.
Ale głowy do góry. Przełkniemy i mecz, przełkniemy i amerykańską zadymę kredytową. Trzy do zera boli, a piętnaście procent w plecy na Warszawskim Indeksie Giełdowym w kwartał trochę kosztuje. Ale w końcu nie ma tego złego?