Gdyby nie drobny szczegół, to mógłbym śmiało powiedzieć, że właśnie zrobiłem interes życia. Za kilka zeta kupiłem worek dolarów. Było ich tam kilka tysięcy, więc z takim kursem wymiany operacja przejdzie do historii. No, i jak wspomniałem, tylko jeden szczegół popsuł całą transakcję. Bo te dolary jakieś takie małe, druk na nich rozmazany. No i, kurczę blade, zadrukowane tylko z jednej strony. O tym, że dolar zszedł na psy, wie już każde dziecko, ale żeby aż tak? Moment, moment... Jeszcze rzut oka na nalepkę na opakowaniu tych banknotów... "Made in China". I już jesteśmy w domu. W końcu, jaki emitent, taki dolar?

Żeby nie trzymać państwa w niepewności, już wyjaśniam - dolary kupowałem w dziale z zabawkami jednego z hipermarketów. Dla kilkuletniej Zosi, do jej zabawkowej kasy sklepowej - takie dolary w sam raz. A ja, dzięki owej ciekawej transakcji, miałem okazję ponownie pomyśleć o pokrętnym mechanizmie walutowego świata. Gdyby trzymać się już przykładu owej paczki dolarów, to po raz kolejny okazuje się, że żyjemy w totalnej finansowej iluzji. No bo tak. Chińczycy produkują rzeczone "dolary". Sprzedają Amerykanom. Ci, oczywiście, żadnych pieniędzy nie mają, więc najpierw muszą je pożyczyć. Od Chińczyków rzecz jasna. W zastaw obligacje, i na procent oczywiście. Marny ten procent, bo marny, ale nie o to przecież tutaj chodzi - pożyczone przez Stany pieniądze mieszkańcy Ohio i innych Wisconsin wydają bowiem? na chińskie towary. Kupują "chińszczyznę" już nawet nie dlatego, że ta jest tańsza, tylko dlatego, że innych produktów niż chińskie po prostu już nie ma? Chińczycy dostają z powrotem dolary i biją kolejne rekordy Guinessa nadwyżki handlowej i rezerw walutowych. A ponieważ nie mają już gdzie składować stosów dolarowej makulatury, to znowu puszczają ją w ruch. Kupują jankeskie obligacje, dzięki czemu Jane z Nowego Jorku i John z San Francisco mają za co kupić kolejne chińskie zabawki. I dopóki nikt na serio nie wierzy w to, że Chińczykom się w końcu znudzi (czyli nie dość, że już nie kupią, to jeszcze pchną na rynek kolekcję amerykańskich papierków skarbowych?), zabawa trwa.

Zabawa trwa, dzięki czemu także ja mogę kupić garść zielonych za kilka złotych. To w sumie całkiem miłe. Pewnie mało kto na początku polskiej rewolucji myślał o tym, że kilkanaście lat później średnia płaca brutto w Polsce sięgnie prawie półtora tysiąca dolarów? Ale wraz z coraz większym blaskiem złotego bledną niektóre slogany, które prowadziły nas wcześniej do takich cudów. Blednie choćby slogan o bardzo taniej sile roboczej w Polsce. I blednie też prosta przewaga kosztowa naszego eksportu. I tak się czasem martwię, żeby nas ten blask złotego do końca nie oślepił?

Pioneer Pekao Investment Management