Zaskoczenia nie było, bo być nie mogło. Europejski Bank Centralny po raz dziesiąty z kolei utrzymał w kwietniu stopy procentowe na niezmienionym poziomie 4 proc. Prezes Jean-Claude Trichet po raz wtóry pozostał niewzruszony podczas comiesięcznej konferencji prasowej, kładąc w komentarzu nacisk na odgórne zagrożenia inflacją i akcentując determinację banku do przeciwdziałania ryzyku wystąpienia spirali cenowo-płacowej. W kwestii ewentualnej obniżki kosztu pieniądza w strefie euro wiadomo więc wciąż bardzo niewiele.
Tymczasem na czytelny sygnał "co dalej?" z rosnącym zniecierpliwieniem czekają inwestorzy, którzy w ostatnich tygodniach z trzech przyczyn drastycznie ograniczyli swoje oczekiwania co do skali potencjalnych cięć. Po pierwsze, inflacja, która od pewnego czasu regularnie zaskakiwała analityków "in minus", wzrosła w marcu do poziomu najwyższego od 16 lat. Po drugie, skala spowolnienia aktywności gospodarczej w ślad za pogrążającą się (prawdopodobnie) w recesji amerykańską gospodarką okazała się do tej pory mniejsza niż zakładano w optymistycznych nawet prognozach. Wreszcie, wskutek decyzji podjętych przez banki centralne na świecie, w tym przede wszystkim wsparcia bankrutującego banku Bear Stearns przez Fed oraz jego działania zmierzające do zapewnienia rynkom płynności, znacząco poprawiły nastroje wśród inwestorów, pełnych do tej pory obaw o kondycję sektora finansowego i w konsekwencji całej gospodarki USA.
Pytanie jednak, czy siła oddziaływania powyższych czynników jest na tyle znacząca, by EBC mógł sobie pozwolić na utrzymanie kosztu pieniądza na dotychczasowym poziomie do końca roku? I w konsekwencji, czy obserwowany w ostatnich tygodniach wzrost rynkowych stóp procentowych jest uzasadniony? Jeszcze w połowie marca w cenach były bowiem co najmniej dwie obniżki stóp, łącznie o 50 pb. Obecnie natomiast rynek nie wycenia w pełni nawet jednej.
Próba odpowiedzi na powyższe pytania wymaga choćby pobieżnej oceny perspektyw dla gospodarki eurolandu. Przyjmując roboczą hipotezę, że Stany Zjednoczone w I kwartale znalazły się w recesji, oraz że wyjście z niej w reakcji na dotychczasowe oraz przyszłe bodźce fiskalne i monetarne nastąpi nie wcześniej niż w II połowie roku, trudno oczekiwać, by fasady europejskiej gospodarki pozostały nienaruszone. Z badań EBC wynika, że spowolnienie wzrostu w USA przekłada się w pełni na koniunkturę w strefie euro z opóźnieniem od jednego do trzech kwartałów. Jednocześnie negatywny szok popytowy w skali 1 punkt procentowy PKB w USA powoduje obniżenie tempa wzrostu PKB w eurolandzie o nieco ponad 0,25 pp. W kierunku ograniczenia produkcji w strefie euro działa ponadto bezprecedensowe umocnienie euro do dolara, jednak także tu wpływ na wzrost rozłożony jest w czasie.
Zaskakująca odporność europejskiej gospodarki na wydarzenia za oceanem może się więc okazać przejściowa. Wysoki poziom inercji w przebiegu procesów gospodarczych na Starym Kontynencie sugeruje, że zasadnicze spowolnienie wzrostu gospodarczego w eurolandzie dopiero przed nami. Co więcej, należy liczyć się z tym, że będzie ono głębsze niż to wynika z najnowszych prognoz EBC z marca tego roku, które zakładają, że wzrost PKB zwolni z 2,6 w 2007 do 1,7-1,8 proc. r./r. w latach 2008-2009. Dla porównania, ze znacznie bardziej pesymistycznych szacunków MFW wynika, że tempo wzrostu w tym roku nie przekroczy 1,3 proc., a w przyszłym zwolni do 1,1 proc. r./r. Jedno wydaje się pewne: w obu przypadkach spadnie on wyraźnie poniżej potencjału wynoszącego nieco ponad 2 proc.