Z polską giełdą jest trochę jak z naszą reprezentacyjną ekipą piłki kopanej. Ba, nawet termin i okoliczności zadyszki po sukcesach też dość zbliżone. Spójrzcie Państwo - piłkarze dostali przecież łomot od "farmerów i kowbojów" (tak o nich mówił Artur Boruc), czyli tych samych amerykańskich łobuzów, którzy zafundowali zejście do parteru naszej giełdzie. Takie amerykańskie prezenty - trzy do ucha w meczu i kryzys subprime? Ale wróćmy do ciekawych analogii między piłką a giełdą.
Oto bowiem w obu przypadkach postępy w ostatnich latach były olbrzymie. Potencjał w sumie jakiś tam jest, a wycena goniących po boisku aktywów relatywnie atrakcyjna. Nic tylko obstawiać, typować, inwestować? Co więcej, na polskiej giełdzie pojawili się kolejni obcokrajowcy, a w drużynie narodowej - oryginalny Brazylijczyk. Jak z tego widać, giełda ma więcej wspólnego z piłką, niż się wydaje.
I co najciekawsze, jak się przyjrzeć perspektywom, to podobieństwa są równie wyraziste. W szanse Polaków na turnieju Euro po niedzielnym występie (poza nami, oczywiście) to tak nikt już na serio chyba nie wierzy. Mimo potencjału, podobnie umiarkowanie i z dystansem świat patrzy na naszą giełdę. W efekcie, w tym roku WIG-i wszelkiej maści zachowują się jak nasi w meczu z Macedonią. Jednym słowem - odwróć tabelę, Polska na czele? Ale ponieważ sparingi to nie turniej Euro, a pięć miesięcy to nie problem, to mimo wszystko widzę szansę na podwójnie pozytywny scenariusz - to znaczy na to, że na Euro blamażu kopanego nie będzie, a WIG da jeszcze "longom" powody do satysfakcji.
Co jednak, nie ukrywajmy, z oczywistych względów niekoniecznie może nastąpić równocześnie?