Początek piątkowej sesji nie zwiastował popołudniowej katastrofy. Większość giełd europejskich poruszała się na poziomach czwartkowych zamknięć. Inwestorzy ograniczali aktywność czekając na publikowane o godz. 14.30 informacje o amerykańskim rynku pracy (czerwcowej stopie bezrobocia i zmianie zatrudnienia w sektorze pozarolniczym).
Warszawska giełda zachowywała się nieco gorzej. Indeksy od rana traciły na wartości. Spadki nie były jednak duże. Inwestorzy realizowali zyski z poprzedniej sesji, która na naszym podwórku była znacznie lepsza niż na Zachodzie. Obroty nie były jednak duże.
Worek ze zleceniami rozwiązał się natychmiast po publikacji danych zza oceanu. Okazały się fatalne, znacznie gorsze od zakładanych. Bezrobocie w Stanach Zjednoczonych w czerwcu wzrosło, trzeci miesiąc z rzędu, do 9,2 proc. Bez pracy pozostawało 14,1 mln Amerykanów. Gospodarka stworzyła tylko 18 tys. nowych stanowisk. Prognozy mówiły, że przybędzie ich 90-125 tys.
Reakcja inwestorów na takie informacja mogła być tylko jedna. Rzucili się do sprzedawania akcji i innych ryzykownych aktywów, w tym złotego. W zamian kupowali franka szwajcarskiego, który uważany jest za bezpieczną przystań na trudne czasy.
Na GPW najważniejsze indeksy w kilka minut spadły o 1 proc. poniżej czwartkowego zamknięcia. Podobna przecena dotknęła rynki z Europy Zachodniej. Kiepski początek sesji w Nowym Jorku (trudno było się spodziewać, żeby mógł być inny) przekreślił definitywnie szanse na odbicie. Dopiero w ostatniej fazie notowań inwestorzy zaczęli podkupywać co bardziej przecenione spółki.