Krzysztof Borowski (KB): Pozytywnie odbieram fakt, że WIG20 wyszedł górą z kilkumiesięcznej bazy. Ciekawie zachowywał się rynek surowców, w tym m. in. zwyżki cen cukru, kukurydzy czy pszenicy. Do tego zwyżki cen ropy. To z jednej strony pozytyw, bo można zarobić na długich pozycjach, ale z drugiej są to czynniki inflacjogenne. Bardzo negatywnie zaskoczyły mnie wydarzenia na rynku kryptowalut. To w pewnym momencie była rzeź, zwłaszcza na altcoinach. Ja spodziewałem się korekty, ale nie aż tak głębokiej.
Chciałbym wrócić do wywołanego tematu inflacji. CPI w USA 5 proc., CPI w Polsce 4,8 proc., PPI w Chinach 9 proc. Dominuje narracja, że wzrost ma charakter przejściowy, ale z drugiej strony pojawiają się opinie, jak chociażby ta Deutsche Banku, że to dopiero początek długoterminowego kryzysu inflacyjnego. Jakie jest państwa zdanie?
KB: Na ten moment uważam, że to jednorazowy wyskok, ale z uwagą śledzę te dane. Dodam jednak, że widać pewną zmianę retoryki banków centralnych. Wcześniej mówiono, że podwyżki stóp to kwestia bardzo odległa, a teraz pojawiają się pewne sugestie, czy to zaostrzenie nie będzie konieczne wcześniej. Niektóre banki już to zrobiły, jak chociażby Bank Rosji. To może nie jest kluczowa instytucja, niemniej jest to już jakiś sygnał.
AM: Mamy w tej chwili do czynienia z niezaspokojonym popytem konsumenckim, który jest efektem ponad rocznych obostrzeń związanych z pandemią. Widać to wyraźnie m. in. po oblężeniu biur turystycznych. I myślę, że taki popyt może się utrzymywać do połowy 2022 r. Pamiętajmy, że w gospodarstwach domowych zakumulowano dużo oszczędności, co może ten popyt wzmagać. A jeśli on się utrzyma, to firmy zaczną zwiększać produkcję, co podniesie im koszty i również od tej strony inflacja będzie napędzana. Trudno dokładnie określić długość okresu przejściowego, o którym mówią ekonomiści, ale moim zdaniem spowolnienie inflacji nastąpi dopiero wtedy, gdy wygaśnie boom związany z otwieraniem gospodarek. Spodziewam się tego w drugim półroczu przyszłego roku.
WB: W Polsce na przestrzeni ostatnich 20 lat inflacja dochodziła maksymalnie do 5 proc. i wygasała, więc na razie mieścimy się jeszcze w historycznych normach. Ciekawszy jest przypadek USA. Tempo inflacji skoczyło tam bowiem do najwyższego poziomu od lata 2008 r. A chwilę później upadł bank Lehman Brothers. Myślę, że warto się w tym miejscu odwołać do cyklu pokoleniowego. Kryzys lat 30-tych miał charakter deflacyjny. Zgodnie z zasadą zmienności następny kryzys, lat 70-tycy, miał charakter inflacyjny. Z kolei kryzys sprzed dekady miał znów charakter deflacyjny, co skłania mnie ku temu, że najbliższy kryzys o pokoleniowej skali będzie miał charakter inflacyjny. Zauważmy, że w dobie drukowanego pieniądza globalny hegemon – USA – może łatwo sobie poradzić z kryzysem deflacyjnym, drukując dowolną ilość dolarów zasypujących „dziurę". A co Fed zrobi, jak dolar zacznie słabnąć a inflacje jeszcze przyspieszy? Fed może tylko zaostrzyć politykę. A jak to zrobić, to cały finansowy świat złoży się, jak domek z kart, bo jest niczym narkoman, uzależniony od monetarnego luzu. Co więcej – przez inflację płaca realna w USA spadła teraz do poziomu najniższego od lat 70-tych i kryzysu naftowego z 1980 r. Wtedy spowodowało to recesje, co skłania mnie do oczekiwań, że takowa pojawi się w przyszły roku.
Narkoman cały czas na haju funkcjonować nie może. Czy niektóre segmenty rynku nie wysyłają nam już sygnałów ostrzegawczych? Mowa m. in. o krachu bitcoina i wzroście złota.