Kamil Cisowski, dyrektor zespołu analiz i doradztwa inwestycyjnego, DI Xelion
Podczas gdy NASDAQ po poniedziałkowym zamknięciu zyskiwał 7,3 proc. od początku roku, ceny miedzi znajdowały się prawie 9 proc. poniżej poziomów z końca grudnia, a ropy o niemal 19 proc. niżej. Dolar umocnił się koszykowo w ciągu nieco ponad miesiąca o 2,8 proc. i nieubłaganie zbliża się do ubiegłorocznych szczytów, na których by się już znajdował, gdyby nie aprecjacja funta. Przecena MSCI EM o 3 proc. w tym roku to wciąż niewielki wymiar kary.
Rynek cały czas nie wycenia naszym zdaniem właściwie konsekwencji, które będzie miała epidemia dla globalnej gospodarki – nawet pomimo tego, że kolejne banki inwestycyjne, które początkowo mówiły o odjęciu z chińskiego wzrostu 1 pkt proc. w I kwartale 2020 r., w ostatnich dniach mówią już o dynamice PKB na poziomie 0–1 proc. r./r. (np. poniedziałkowy materiał JP Morgan). Skutków zakłóceń w łańcuchach dostaw nie załatwi chińska stymulacja monetarna, która może co najwyżej utrzymać nad powierzchnią tysiące przedsiębiorstw, które bez niej by bankrutowały.
Nawet jeżeli sprawdzą się założenia, że do początku marca przynajmniej oficjalnie wzrost zachorowań zostanie zatrzymany, uważamy, że najbliższy jeden lub dwa miesiące będą okresem dużej presji dla globalnych rynków akcji, którą najlepiej zniesie amerykańskie perpetuum mobile. Ten czas to przypomnienie, po co należy normalizować politykę monetarną, gdy jest na to miejsce. Dzięki temu, w przypadku dalszego pogorszenia, Fed mógłby spełnić oczekiwania rynkowe, które mówią już o cięciu stóp o 40 pkt baz. w tym roku, albo co najmniej kontynuować „nie-QE", o którym już w tej chwili można z dużym bezpieczeństwem powiedzieć, że potrwa zapewne do końca półrocza.
Relatywna siła Wall Street w tym wciąż spokojnym otoczeniu rynkowym to zapewne namiastka tego, co zobaczylibyśmy w przypadku poważniejszej przeceny, a warto zwrócić uwagę, że analogicznym ruchom na rentownościach amerykańskich papierów skarbowych w maju i sierpniu ubiegłego roku towarzyszyły dłuższe i głębsze korekty. Japonia, Australia, Nowa Zelandia, Kanada, Europa – właściwie wszystkie rynki rozwinięte – mają większą ekspozycję na sytuację w Azji niż USA. Podczas gdy w Stanach olbrzymia większość danych publikowanych w styczniu okazywała się lepsza od oczekiwań, informacje z Europy były bardzo słabe. Teza o końcu dominacji Wall Street będzie musiała się ponownie opóźnić niezależnie od tego, jak napięte są obecnie wyceny. ¶