Akcje spółki posiadającej kilka projektów biotechnologicznych i medycznych we wczesnych etapach rozwoju w obszarze onkologii, transplantologii i krwiodawstwa w ofercie publicznej cieszyły się marnym zainteresowaniem. Wśród zarządzających słychać jednak głosy, że nie musi to oznaczać kiepskiego debiutu.

Spółka przydzieliła jedynie 880 tys. akcji z 8,8 mln oferowanych walorów nowej emisji. Cena emisyjna została ustalona na 4,75 zł. Cena maksymalna wynosiła 5,5 zł. Firma pozyska zatem niespełna 4,2 mln zł. Miała apetyt na 48,4 mln zł. Rzadko się zdarza, że większa część akcji zostaje objęta przez inwestorów indywidualnych. Tak jednak było w tym przypadku. Początkowo złożyli oni zapisy na 840 tys. walorów. Po informacji o tym, że jedynie 40 tys. papierów trafi do inwestorów instytucjonalnych, detal zaczął się wycofywać. Spółka przedłużyła zapisy dla funduszy i ostatecznie trzech inwestorów instytucjonalnych objęło 364 925 akcji. 383 inwestorów detalicznych kupiło łącznie 515 075 papierów.

Spółka nie podała informacji o kosztach oferty. Koszty IPO wynoszą zazwyczaj 3–5 proc. wartości oferty. Oferta NanoGroup była dużo mniejsza, niż pierwotnie zakładano, dlatego też koszty mogą stanowić wyraźną część pieniędzy pozyskanych od inwestorów.

– Ze względu na niski free float fundusze i insiderzy stosunkowo małym kosztem mogą pompować kurs. Za pieniądze pozyskane z IPO nie da się zbudować biznesu biotechnologicznego. Spółka nie ma przychodów, a musi mieć pieniądze na bieżące funkcjonowanie i wkład własny do dotacji, dlatego też w niedalekiej przyszłości będzie pewnie poszukiwała kolejnych źródeł finansowania. Wysoka kapitalizacja zawsze w tym pomaga – mówi jeden z zarządzających. Ryzykiem jest potencjalna podaż akcji ze strony inwestorów, którzy w grudniu 2016 r. objęli 2,1 mln walorów po 3,6 zł. – Sądzę, że istnieje małe prawdopodobieństwo podaży ze strony akcjonariuszy, którzy nie są objęci lock-upem, ale ostateczna decyzja należy do nich – mówił niedawno Marek Borzestowski, prezes spółki.