Złym zjawiskiem, które pojawiło się w ubiegłym roku, jest rosnąca liczba likwidowanych polis. Wykupienie nowej polisy w przyszłości przez klienta będzie zawsze droższe - wskaźniki ryzyka będą wyższe, a pierwszoroczne koszty również wpłyną na końcowy rezultat inwestycji. Na szczęście, niektóre z towarzystw zaczęły ułatwiać klientom przejście na ubezpieczenie bezskładkowe, chcąc pomóc im w przetrwaniu chwilowego kryzysu.
Uważam, że polski rynek ubezpieczeń znajduje się obecnie w punkcie, który wymaga od towarzystw ubezpieczeniowych przewartościowania większości aspektów działalności i zmiany dotychczasowej strategii. W mojej opinii, należy przede wszystkim dostosować dystrybucję, serwis i konstrukcję produktów ubezpieczeniowych do precyzyjnie zdefiniowanej grupy klientów, a sprzedaż i obsługa musi zabiegać nie tylko o zdobycie nowych, ale przede wszystkim o utrzymanie już pozyskanych klientów. Najbliższe lata będą okresem sporej szansy dla średnich i małych towarzystw ubezpieczeniowych - bardziej elastycznych, o mniejszych strukturach - które łatwiej mogą przystosować się do zmieniających się wymagań rynkowych.
Bogusław Sosnowski, prezes FinLife TUnŻ
2001 rok nie należał do łatwych, szczególnie z perspektywy nowego towarzystwa, dopiero wchodzącego na rynek, jakim jest FinLife. Trudna sytuacja ekonomiczna, pogarszająca się z kwartału na kwartał koniunktura w przemyśle oraz rosnące bezrobocie odbiły się na wynikach sektora ubezpieczeniowego. W mijającym roku po raz kolejny z rzędu spadła dynamika przypisu składki w ubezpieczeniach na życie. Obecnie wynosi ona około 10%. Warto przypomnieć, że ten jakże istotny dla rynku wskaźnik w poprzednich latach był zdecydowanie wyższy od 20%.
Pogorszenie koniunktury zmusiło wiele towarzystw do głębokiej refleksji nad dotychczasowymi metodami działania, tym bardziej że 2001 r. to pierwszy rok masowego odstępowania klientów od polis zawartych w latach poprzednich. Także dla naszej firmy obecne trudne warunki stanowią wyzwanie, któremu musimy sprostać - dotąd udaje nam się to z powodzeniem, ponieważ dynamika składki za roku ubiegły przekroczyła 100%.
Podstawowy - moim zdaniem - problem, z jakim boryka się większość firm, to trudność w przekonaniu swoich klientów o realnej wartości oferowanych usług. Nawet najlepsze hasła marketingowe czy najbardziej funkcjonalne strony www nie rozwiązują sprawy. Klient dziś chce wiedzieć, co firma ma mu do zaoferowania i dlatego bardzo istotnym elementem w naszej strategii są wzorowane na rozwiązaniach naszego fińskiego właściciela prW tym roku zamierzamy rozpocząć realizację takiego projektu, naszym zdaniem będzie to nowa jakość w polskich ubezpieczeniach.
Adaptacja produktów oraz obsługi do preferencji i oczekiwań klientów oraz wyżej wspomniany program utrzymania lojalnych klientów powinny pozwolić nam na osiągnięcie podobnego, jak w 2001 r. tempa rozwoju. Sądzę także, że wdrożenie gospodarczego programu rządu wprowadzi nieco lepsze warunki dla działania ubezpieczycieli.
Jarosław Mastalerz, dyrektor finansowy w grupie Zurich Polska
Pierwsza połowa 2001 r. na rynku ubezpieczeń na życie upłynęła pod znakiem tysięcy likwidowanych polis, aby na koniec roku towarzystwa mogły otrzymać ostateczny cios w postaci podatku od zysków z ubezpieczeń z funduszem inwestycyjnym, na którym oparte są portfele większości firm.
Nie wiadomo jeszcze, jak wpłynie to na pozyskiwanie nowych klientów, pewne jest jednak, że nie poprawi sytuacji sektora, który i bez tego przeżywa spore trudności.
2001 rok był chyba jednoznacznie końcem wielkiej hossy, trwającej nieprzerwanie od początków lat 90. na rynku ubezpieczeń na życie. Konieczna stała się zmiana strategii. W czasie prosperity niewiele firm zastanawiało się nad tym, dlaczego klienci kupują ich produkty.
Wystarczyło otwierać nowe oddziały i rekrutować nowych agentów. Kiedy na początku ub.r. coraz mniej klientów decydowało się na wykupienie polisy, a liczba rezygnujących klientów zaczęła gdzieniegdzie przewyższać liczbę nowych, niektóre firmy sięgnęły po wypróbowaną strategię "trzeba kupić więcej agentów". Rozpoczęła się spirala podnoszenia prowizji. Na gwałt przebudowywano systemy prowizyjne, licząc, że agenci mogą sprzedać więcej, tylko trzeba ich do tego zmotywować. Pojawiły się masowe exodusy sprzedawców z firmy do firmy. Jedynym rezultatem tych działań okazał się wzrost kosztów oraz świadomości menedżerów, że wzajemne podkupywanie coraz mniej wydajnych agentów prowadzi donikąd.
Stało się oczywiste, że przetrwają tylko ci, którzy będą w stanie zbudować długoterminową strategię rynkową, która pozwoli na tanie i skuteczne dotarcie i przekonanie klienta do produktów ubezpieczeniowych. W końcu roku mogliśmy więc obserwować powrót agentów do towarzystw, które mają silną markę, oraz nowe pomysły na to, co można sprzedać i jak przekonać potencjalnych klientów choćby do spotkania. Wraca stara prawda, że dochód agenta zależy w dużo większym stopniu od skuteczności procesu sprzedaży, niż nawet od kilkunastoprocentowej różnicy w prowizji.
Ewa Basiak, wiceprezes TUiR Warta
W minionym roku rynek ubezpieczeń rozwijał się wolniej niż zakładano. Teoretycznie, nie ma się co dziwić, obserwując sytuację gospodarczą, i to zarówno w Polsce, jak i na świecie. Ataki terrorystyczne z 11 września zachwiały rynkiem reasekuracyjnym, postawiły na skraju bankructwa część biur podróży i firm lotniczych. Polskie firmy na szczęście tylko pośrednio odczuły skutki ataków na USA. Dla nas zasadnicze znaczenie ma to, co dzieje się w kraju. A więc spadające tempo wzrostu PKB, zniechęcenie do inwestowania, bezrobocie, wzrost obciążeń podatkowych czy w końcu brak motywacji do oszczędzania. Jeśli dodać do tego wciąż zmieniające się przepisy, czego przykładem jest choćby ostatnie zamieszanie wokół płacenia przez towarzystwa ubezpieczeniowe kasom chorych za leczenie ofiar wypadków, to można by pomyśleć, że czeka nas nie najlepsza przyszłość. Ale to pozory - rynek ubezpieczeń będzie się rozwijał.
A jeśli miałabym powiedzieć, dla jakich ubezpieczeń przyjdą w 2002 roku najlepsze dni, postawiłabym na te, które dotąd nie były w Polsce zbyt popularne. Na ubezpieczenia OC grup zawodowych. I to nie tylko menedżerów czy lekarzy. Coraz więcej osób zdaje sobie sprawę, że za błędną decyzję ktoś może zażądać od nich odszkodowania, a przecież zawsze istnieje ryzyko popełnienia błędu. Skoro zaś jest ryzyko - to czemu się od niego nie ubezpieczyć?