Kolejny tydzień nie przyniósł większych rozstrzygnięć co do dalszego kierunku indeksów na warszawskim parkiecie. WIG20 porusza się w trendzie horyzontalnym, przerywanym nerwowymi, jednosesyjnymi wyskokami, tak jak to miało miejsce chociażby na środowej sesji. Skazany na spadek WIG20 nie ma ochoty obniżyć swojej wartości. Duża w tym zasługa giełd zagranicznych, szczególnie rynku amerykańskiego, na którym indeksy powoli wspinają się na kolejne szczyty. Nie ma na razie żadnych sygnałów zapowiadających zmianę trendu za oceanem.
Tylko głębsza korekta na rynku amerykańskim jest w stanie uzdrowić obecną sytuacje na warszawskim parkiecie. Ceny większości akcji są na tyle wysokie, że nie ma chętnych do ich dalszego kupowania. Brak głębszej korekty od czerwca ubiegłego roku powoduje, że inwestorzy "siedzą jak na szpilkach". Wszyscy pamiętają czerwcową przecenę, więc obawy inwestorów są uzasadnione. Jest tylko jedno "ale".
O spadkach mówią i piszą prawie wszyscy. Jedynie czas realizacji pesymistycznego scenariusza jest różny.
Dobrze rozwijająca się polska gospodarka sprawia, że nasze spółki mają lepsze perspektywy rozwoju niż spółki na rynkach bardziej rozwiniętych. Ryzyko inwestycji w naszym kraju jest większe, ale za to profity nieporównywalne. Wiele instytucji finansowych podjęło takie ryzyko. Jedni to robią, bo wierzą we wzrost gospodarczy naszego kraju, a inni - bo po prostu muszą. W tej drugiej grupie są nasze fundusze inwestycyjne i OFE. Wprawdzie środki,
które napływają do funduszy zagranicznych, omijają znowu szerokim łukiem Polskę, to jednak są kompensowane wpłatami do rodzimych TFI.