Jednym z podstawowych argumentów przeciw nadejściu bessy w najbliższym czasie na światowe rynki akcji lub przynajmniej większej (czytaj: rozłożonej w czasie) korekty spadkowej jest brak hurraoptymizmu wśród uczestników rynku. Wynika to z najróżniejszych ankiet przeprowadzanych wśród inwestorów, analityków, zarządzających funduszami. A tymczasem twarde dane z rynku papierów dłużnych mówią coś zupełnie innego. Na tym rynku panuje wręcz euforia i bagatelizowanie ryzyka inwestycyjnego.
Od dłuższego już czasu różnica średniej rocznej rentowności obligacji śmieciowych i obligacji skarbowych USA wyraźnie spadała, by na przełomie maja i czerwca bieżącego roku sięgnąć poziomu zaledwie 2,42 proc. (według Merrill Lynch). W okresie ostatnich pięciu lat przeciętna wartość tego wskaźnika kształtowała się na poziomie około 5 proc. Natomiast w roku 2002, w dołku koniunktury giełdowej, różnica wysokorentownych obligacji śmieciowych i amerykańskich papierów skarbowych przekraczała nawet 10 proc. Analogicznie zmalała różnica między rentownością obligacji skarbowych emerging markets i krajów rozwiniętych. Indeks EMBI Plus opracowany przez JPMorgan Chase sięgnął w końcu maja swojego historycznego minimum na poziomie 1,42.
Jedną z głównych lokomotyw wiosennych wzrostów cen akcji na światowych giełdach była fala fuzji i przejęć firm. Połowa kapitałów ulokowanych w obligacjach śmieciowych posłużyła właśnie przeprowadzeniu operacji lewarowanych przejęć oraz wykupów firm. A kwota to niebagatelna, ponieważ w ciągu pierwszych pięciu miesięcy tego roku emisje obligacji śmieciowych sięgnęły łącznie niemal 500 mld dolarów. W ten sposób nabywający udziały w firmach skutecznie podzielili się ryzykiem z obligatariuszami.
Szefowie banków centralnych już od dłuższego czasu zwracają uwagę na zbyt duże ryzyko podejmowane przez inwestorów, w tym instytucje finansowe. Przewodniczący Fedu Ben Bernanke niejednokrotnie zwracał uwagę bankom amerykańskim na oszacowywanie ryzyka kredytowego według obecnych, bardzo sprzyjających kredytobiorcom, dobrych uwarunkowań ekonomicznych. To właśnie legło u podstaw kłopotów firm udzielających kredytów na zakup nieruchomości podmiotom o niskiej wiarygodności (subprime mortgage). Na ten sam problem zwrócił uwagę ostatnio Alan Greenspan, przypominając, że obecne warunki działania na rynkach finansowych należałoby uznać nie za normę, ale odstępstwo od niej. Duża ilość wolnych środków, krążących po świecie z zawrotną prędkością w pogoni za zyskiem w połączeniu z nadal stosunkowo niskimi stopami procentowymi są w stanie uśpić czujność wielu inwestorów. Tymczasem wystarczy kilka mniej sprzyjających zjawisk na rynkach finansowych, aby zniknęła nadpłynność, a odwrócenie procesu carry trade spowodowało dramatyczne dostosowanie wycen aktywów do nowej sytuacji.
Na szczęście ostrzegawcze sygnały z rynku instrumentów dłużnych nie oznaczają automatycznie natychmiastowego poważnego zagrożenia zamieszaniem na rynkach finansowych. Obecna sytuacja jest najczęściej porównywana do tej z 1996 r. A dopiero w ciągu dwóch następnych lat nastąpiły brzemienne w skutkach zjawiska: kryzys południowoazjatycki, kryzys rosyjski i bankructwo funduszu hedgingowego Long Term Capital Management. Może i tym razem mamy jeszcze wystarczająco dużo czasu na zweryfikowanie swojego nastawienia do ryzyka inwestycyjnego.