Wszystko wskazuje na to, że sytuacja, kiedy po korporacyjnej imprezie integracyjnej bezskutecznie próbujemy przypomnieć sobie, jak mamy na imię, a w końcu i tak musimy zaczekać, aż żona zawoła nas na śniadanie, odchodzi bezpowrotnie w przeszłość. Teraz (przełamując ból głowy wywoływany hukiem klawiszy laptopa) "wrzucimy" po prostu do Google swój rozmiar buta, numer kołnierzyka albo wymiary modelki, której nagie zdjęcia ostatnio oglądaliśmy w Internecie, a wyszukiwarka błyskawicznie poda nam potrzebną informację. A przy okazji imię żony, co ułatwi tłumaczenie, że musieliśmy wrócić tak późno, bo szef koniecznie chciał omówić z nami ważną korporacyjną kwestię. Być może wszystko to nie nastąpi jeszcze w tym miesiącu, ale dzień, kiedy stanie się rzeczywistością, nadchodzi wielkimi krokami.
Organizacja Privacy International, zajmująca się ochroną prawa człowieka do prywatności, uznała Google za korporację "wrogą prywatności". Oznacza to, iż - zdaniem PI - Google wie już o nas wszystko, albo prawie wszystko, co narusza prawa człowieka. Dla jasności: podobne prawa mają nawet pracownicy wielkich sieciowych korporacji - do intymności.
Google rzeczywiście wie o nas coraz więcej, dzięki czemu w razie potrzeby może skonstruować bardzo precyzyjny wizerunek każdego użytkownika. Wie, jakie czyta książki i jakiej firmy kupuje ubrania, ma udokumentowane, których gazet strony przegląda i jacy politycy wzbudzają w nim taką irytację, że musi dać temu wyraz na internetowym forum. Wie nawet, gdzie planuje urlop i jaki zamierza kupić samochód oraz jakich usług poszukuje w pobliżu miejsca swojego zamieszkania.
Co jednak znacznie gorsze, wyszukiwarka gromadzi także informacje, które w dyskusjach na temat lustracji nazywane są "wrażliwymi". Choćby takie, że słowo "matka" w korespondencji użytkownika wcale nie pojawiło się w zamówieniu złożonym w kwiaciarni online z okazji Dnia Matki, tylko w trakcie przeszukiwania stron w rodzaju "rozpalone mamuśki całą dobę".
W internetowych teczkach maklerów giełdowych (swoją drogą ciekawe, czy w przyszłości cały IPN nie będzie po prostu filią Google?) znajdują się informacje, że znacznie częściej niż nazwisko Zyty Gilowskiej wpisywali do wyszukiwarki nazwisko Pameli Anderson. Nie mówiąc już o takich danych, że w wysyłanych przez nas listach zaskakująco często pojawiają się obok siebie nazwisko szefa firmy i słowo "idiota".