Nadmiar szczęścia też może przyprawić o ból głowy. Dowodem są choćby ostatnie wieści z rynku złotego. Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda wprost rewelacyjnie: w relacji do euro i dolara polska waluta jest najmocniejsza od wielu lat. Co więcej, wszystko wskazuje na to, że mocne poziomy złotego nikogo już nie dziwią. Wszyscy zaakceptowali bowiem, że gospodarka ma się dobrze, nowy rząd budzi nadzieje na utrzymanie porównywalnie dobrych wyników również w ciągu nadchodzących lat, wejście do strefy euro zaś wydaje się na wyciągnięcie ręki. I wszystko wyglądałoby sielsko i anielsko, gdyby nie jedna drobna rzecz, a mianowicie to, że rynkowy Wezuwiusz zaczyna już trochę dymić...
W aprecjacji złotego, obserwowanej w ciągu ostatnich kilku lat, znaczącą rolę odgrywa globalna moda na rynki wschodzące. Wystarczy rzucić okiem na jeden z ostatnich raportów Międzynarodowego Funduszu Walutowego, by móc skonstatować, że napływ kapitału do tej grupy krajów bije kolejne rekordy, w absorpcji tych funduszy zaś niepoślednią rolę odgrywa właśnie nasz region geograficzny. I pewnie w najbliższym czasie tendencja ta się nie zmieni. Tegoroczny kryzys na rynkach finansowych wyraźnie zredukował bowiem zarówno oczekiwania odnośnie do tempa wzrostu gospodarczego, jak też prognozy wyników przedsiębiorstw gospodarek rozwiniętych. W tej sytuacji wciąż szybko wzrastające kraje wschodzące, szczególnie te napędzane silnym popytem krajowym, jawią się jako oazy spokoju. A wspomagają je nie tylko mocne fundamenty, ale również peryferyjność w stosunku do epicentrum obecnego zamieszania rynkowego. Drugi z tych czynników sprawia, że cała ta grupa krajów postrzegana jest jako mniej podatna na ewentualne negatywne konsekwencje ostatniego kryzysu. I choć inwestorzy już teraz coraz bardziej utyskują na przewartościowanie "wschodzących" indeksów, to w krótkim okresie wybór mają dość ograniczony. Jeśli odstawimy bowiem na bok, mocno w tym momencie niepewne, inwes-
tycje na rynkach bazowych, okazuje się, że ci z inwestorów, którzy szukają ponadprzeciętne-
go zysku mają wybór ograniczony do - już w tym momencie bardzo drogich - surowców oraz właśnie rynków wschodzących.
Wszystko to sprawia, że szybko rozwijające się gospodarki naszego, bardzo szeroko rozumianego, regionu pozostają wciąż istotną opcją inwestycyjną. Opcją istotną, lecz coraz bardziej przewartościowaną. Można więc zastanowić się, czy aby nie mamy w tym momencie do czynienia z pompowaniem kolejnej bańki spekulacyjnej? A także, czy gospodarki wschodzące nie stoją aby w kolejce do kryzysu zaraz za amerykańskim rynkiem subprime?