Tydzień w gospodarce
Reakcja rynku na obniżenie stopy procentowej banku centralnego była, jak dotychczas, stosunkowo skromna. Na dzisiejszym posiedzeniu RPP prawdopodobnie potwierdzi zapowiadane obniżenie stopy rezerwy obowiązkowej, jaką banki muszą utrzymywać w NBP.Z publicznego oświadczenia Jarosława Bauca, sekretarza stanu w Ministerstwie Finansów wynika, że resort finansów zgadza się na zamianę długu budżetu państwa w NBP w obligacjach (których NBP nie mógł sprzedawać bankom) na bony skarbowe (które bankom będą mogły być sprzedawane).O taką zgodę NBP ubiegał się od dość dawna. W ogłoszonych w październiku "Założeniach polityki pieniężnej na 1999 r." NBP sygnalizował, że ograniczeniu nadpłynności w bankach komercyjnych mogłaby służyć "...restrukturyzacja przez rząd jego zobowiązań w stosunku do banku centralnego, tak, by były zbywalne na rynku papierów wartościowych". Zadłużenie budżetu państwa w NBP w tych obligacjach wynosi ok. 15 mld zł.Po zamianie obligacji na bony skarbowe NBP będzie mógł z rynku bankowego wycofać część bonów pieniężnych. Ułatwi mu to także przeciwdziałanie wzrostowi nadpłynności po obniżeniu stopy rezerwy obowiązkowej.Zyskają banki, co nieco poprawi ich humor, gdyż statystyka po trzech kwartałach wskazuje na wyraźne pogorszenie ich sytuacji finansowej, a czwarty kwartał prawdopodobnie nie okaże się lepszy od trzeciego. Będzie to również kolejny impuls do obniżenia stopy procentowej od kredytu udzielanego przez banki komercyjne. Umożliwi to jednocześnie bankom komercyjnym pewne opóźnienie decyzji obniżających stopę procentową od depozytów, co będzie podtrzymywało oszczędności.Można się również spodziewać kolejnych decyzji zmieniających instrumenty polityki walutowej. Chodzi o proponowane od dawna przez niektórych ekonomistów (prof. Karol Lutkowski wypowiadał się za podjęciem takiej decyzji ponad rok temu) rozszerzenie (z dotychczas obowiązujących +- 12,5 proc.) do +- 15 proc. dopuszczalnych wahań kursu rynkowego złotego od parytetu. Decyzja taka zwiększa pole płynnego kształtowania kursu złotego przez siły rynkowe. Na krótką metę mogłaby ona oznaczać, że pod wpływem presji aprecjacyjnej złoty mógłby umocnić się bez interwencji NBP o dalsze 4-5 pkt. proc. Jednocześnie - gdyby zaczęto spekulować na deprecjację złotego - mógłby zostać osłabiony o ponad jedną czwartą.Co wynika z publicznego sporu między prof. Stanisławem Gomułką, doradcą ministra finansów, a Bogusławem Grabowskim, członkiem RPP? Przypomnijmy, że według pierwszego NBP może zostać zmuszony pod wpływem sytuacji na rachunku bieżącym bilansu płatniczego do osłabienia polskiej waluty (precyzuje nawet, że o 10 pkt. proc.). Według drugiego, NBP ma rację nie interweniując, ponieważ ważniejszy jest według niego cel inflacyjny.Dowiemy się za kilka dni, że deficyt na rachunku bieżącym bilansu płatniczego wzrósł w listopadzie przypuszczalnie o kolejne 0,8-1 mld zł i jeśli podobna sytuacja powtórzy się w grudniu, to może on osiągnąć poziom (licząc od początku roku) 6-6,5 mld dol. (4 - 4,4 proc. PKB, który przeliczony na dewizy według kursu szacowany jest na poziomie ok. 148 - 149 mld dol.).Reakcją na tak znaczny wzrost deficytu na rachunku obrotów bieżących bilansu płatniczego może być osłabienie presji rynkowej na aprecjację złotego. Wówczas bez interwencji ze strony NBP kurs złotego obniżyłby się o kilka procent. Pocieszamy się, że udział kapitału krótkookresowego nie jest zbyt duży i nie grozi nam wstrząs, którego skala jest niebezpieczna.Nie powinniśmy się nadmiernie tym pocieszać. Z początkiem przyszłego roku dość znacznie zwiększy się stopień liberalizacji naszego rynku walutowego. Nowe prawo dewizowe dopuszcza jeszcze wprawdzie możliwość różnych restrykcji, ale, jak dowodzą niektórzy specjaliści (Krzysztof Rybiński z ING), mało skutecznych (łatwych do obejścia i prowadzących do zmniejszenia wiarygodności statystyki bilansu płatniczego).
MAREK MISIAK