W pobliżu gospodarki
Od lat niemal dziesięciu śledzę co roku dyskusję nad budżetem państwa. W tym czasie wytworzył się już pewien rytuał (a może raczej scenariusz), według którego rzecz cała się odbywa. Wykonawcy znają swoje role i odgrywają je z dużym zaangażowaniem.Nie jest to jednak sztuka napisana raz na zawsze, gdzie sufler podpowiada odpowiednie kwestie, sprawdzając zgodność z oryginałem. Drama ta przypomina bardziej ludową komedię dell'arte, z rozdanymi rolami i z grubsza zarysowaną akcją. Od inwencji aktorów zależy, jaką dokładnie treścią wypełnią swoje role, choć finał jest dokładnie określony.Wygląda to z grubsza następująco:Akt pierwszy - Strażnik Kasy proponuje Wysokiej Radzie, ile na co wydać i jakie z kogo ściągnąć podatki. Większość członków Wysokiej Rady chce na swoje potrzeby o wiele więcej, ale po zażartej kłótni staje na tym, co proponował Strażnik.Akt drugi - Wysoka Rada przedkłada Wysokiej Izbie wykłóconą wspólnie propozycję. Niektórzy z członków Rady zgłaszają votum separatum i namawiają niektórych członków Izby, aby poparli ich propozycje zwiększenia wydatków na to i owo. Pojawiają się głosy, że podatki za wysokie, ale wydatki za małe, więc żeby jedno zmniejszyć, a drugie - zwiększyć. A czarna dziura? A niech sobie rośnie! - wołają tak niektórzy członkowie Wysokiej Rady, zapominając o zobowiązaniu do trzymania się scenariusza.Akt trzeci - Wysoka Izba kłóci się znacznie dłużej i bardziej zażarcie niż Wysoka Rada, gdyż niemal połowa jej składu (a czasem ponad połowa) chce sama zająć miejsca Wysokiej Rady. Ostatecznie, po kosmetycznych zmianach, uchwala się rzecz całą niemal w takim kształcie, jak pół roku wcześniej proponował Strażnik Kasy.Akt czwarty - Dobry Władca podpisuje dekret, następuje wielki finał, czyli szczęśliwe zakończenie.Co roku, wiedząc, jaki jest kształt scenariusza i mając pewność, że i tym razem Strażnik wygra, artyści grają z pełnym zaangażowaniem, jakby wierzyli, że możliwy jest inny finał - uda się uchwalić coś na złość Strażnikowi lub Władca nie podpisze dekretu, a Wysoką Izbę będzie można rozwiązać.Co roku też spora grupa artystów drugoplanowych i statystów postanawia wzbogacić scenariusz wbrew woli reżysera. Tym razem jednak propozycje zmian były wyjątkowo duże i zgłaszali je także wasale i poplecznicy Prezesa Wysokiej Rady.Reżyserem i zarazem odtwórcą głównej roli - Strażnika Kasy jest w tym sezonie teatralnym oczywiście Leszek Balcerowicz, ale często akcja sztuki wymykała mu się z rąk, a do scenariusza dopisywali nowe kwestie a to Henryk Goryszewski, a to grupa posłów AWS z Adamem Bielą. W roli recenzenta (grającego także jednego z halabardników) obsadził się naturalnie Jerzy Kropiwnicki. To jest sztuka - być jednocześnie na scenie i na widowni.Janosika zagrał Leszek Miller, choć chwilami wydawało się, że porzuca tę rolę, aby gościnnie zagrać Małego Rycerza, nad wszystko lubiącego harce i wojnę podjazdową (nieważne z kim i o co).W roli grona wiernych Strażnikowi towarzyszy walki obsadzono posłów UW i niektórych ministrów. Nowy odtwórca roli Zielonego Rycerza Jarosław Kalinowski umiał swoje kwestie nie gorzej niż jego wieloletni poprzednik, ale niewątpliwie tchnął w tę postać o wiele więcej życia.Trzeba przyznać, że był to nader udany sezon. Artyści zagrali swoje role przekonująco, zwroty akcji były dość nieoczekiwane, a dramaturgia - wyjątkowo dobrze dopracowana. Zastrzeżenia mam jedynie do scenografii - po tylu sezonach przydałoby się zmienić dekoracje.No i finał - widzów nudzi nieuchronność happy endu. Może by więc raz dla odmiany zagrać rezerwową wersję zakończenia - ogólna katastrofa, Władca podpisuje nie ten dekret (lub nie podpisuje wcale), Strażnik Kasy popełnia samobójstwo, Janosik stwierdza, że kasa jest pusta i nie ma co rozdawać ludności. Następują ogólne zamieszki, krwawo stłumione. Tyle że nie mam pomysłu, przez kogo. Bo przecież nie przez Dobrego Władcę. To by dopiero była sztuka, niech się Szekspir schowa ze swoim Hamletem.
JAN BAZYL LIPSZ