Po przebiegu wtorkowej sesji i porannych spadkach na giełdach Europy Zachodniej nie było trudno odgadnąć, co stanie się podczas wczorajszych notowań. Zresztą obecny scenariusz realizowany jest już od końca stycznia, a uwagę zwraca jedynie coraz mniejsza dynamika zmian giełdowych indeksów oraz stabilizacja obrotów. Z jednej strony zatem występuje niechęć do zamykania pozycji przed bardziej istotnym rozstrzygnięciem, w jakim kierunku podąży rozwój koniunktury, z drugiej, z takich samych powodów kupowanie przy nieznacznych wzrostach cen oceniane jest jako nieopłacalne. Nasuwa się jednak z tego wniosek, że horyzont inwestycyjny ulega systematycznemu skracaniu, a obecny względny spokój może być tylko pozorny. Przedłużający się bowiem stan niepewności i niejednoznacznych sygnałów sprzyja nagromadzeniu kolejnej fali emocji, która może eksplodować nawet pod wpływem niezbyt istotnego impulsu. Na razie niewielką skalę wczorajszej zniżki przy dosyć dynamicznej przecenie na Zachodzie można odczytywać jako siłę naszego rynku, ale jednocześnie załamanie tendencji wzrostowej zapoczątkowanej w październiku zeszłego roku należy uznać za jego słabość. To wszystko zaś trochę przypomina opinie o stanie i perspektywach polskiej gospodarki, gdzie uogólniając można pokusić się o stwierdzenie, że: nie jest źle, mogłoby być lepiej, a jak będzie - nie wiadomo.Odpowiedzi na pytanie, co stanie się na parkiecie, przynajmniej w najbliższej przyszłości, nie daje także obraz techniczny rynku. Potwierdza obecną stabilizację i stan względnej równowagi (większość wskaźników oscyluje wokół poziomów zerowych lub w strefach neutralnych), nie dając jednoznacznych istotnych sygnałów, choć zwężające się ramiona wstęgi Bollingera mogą sugerować zmniejszanie się ryzyka, a układ średnich wykładniczych jest nadal typowy dla rynku byka.
.