Sektor finansowy
Kiedyś to były czasy. Słupki zysków wielgachne takie, że rosnące słupki kosztów niknęły w ich cieniu. A teraz, panie, zrobiło się jakoś nieprzyjemnie. Słupki zysków stały się ledwie słupeczkami, a słupki kosztów wyrosły na prawdziwe słupy.
Rady nadzorcze zaczynają już nawet tu i ówdzie lekko wierzgać. Na mieście mówi się, że w sektorze finansowym polecą głowy. Tak, jak już poleciały głowy dowódców żelaznej gwardii, wiernych towarzyszy podróży zagranicznych pana prezydenta.Ba, gdyby to wszystko było takie proste. Niestety, rzecz nie sprowadza się wyłącznie do podmiany nomenklaturowych aparatczyków przez młode wilki. Choć, zapewne, bez tego także się nie obejdzie. Ale tak naprawdę nie rozwiązanym problemem sektora finansowego w Polsce pozostaje wciąż kwestia strategii i taktyki rozwoju oraz dotkliwy brak czasu. A na to i wilki niewiele mogą pomóc.Strategię powinien ustalać regulator rynku. Ale co nim u nas jest? Ministerstwo Finansów? Ministerstwo Skarbu? Narodowy Bank Polski? Rząd in corpore? Diabli wiedzą. A bez strategii, bez zarysowania docelowej wizji prywatyzowanego sektora, trudno przecież o jasną taktykę. Taktyka pozostaje w rękach rad nadzorczych, zarządów, prywatnych właścicieli. Taktyka jest też odpowiedzią na zmieniające się warunki środowiska ekonomicznego. Czy w rynkowych zachowaniach naszych instytucji finansowych da się wykryć jakieś taktyczne ślady?To co widać, taktyką nie jest. To ruchy pozorne. Wszystkie naraz banki na wyprzódki rozbudowują sieci detaliczne. Skąpiąc lub rozrzucając przy tym pieniądze z helikopterów. Wszystkie też "weszły" same lub wespół z towarzystwami ubezpieczeniowymi w reformę emerytalną. Wszystkie biernie lub czynnie uczestniczą w zakulisowych rozgrywkach prywatyzacyjnych. Ot, i cała taktyka.Kiedy strategii nie ma, to taktyka musi przypominać bieg kulawego ślepca przez płotki. Dokąd tedy pełznie sektor finansowy w Polsce? Niektórzy, patrząc na to, co się wyrabia, twierdzą, że zmierza on w stronę niechybnej katastrofy. Ale to przesada. Katastrofy nie będzie. Sektor finansowy w Polsce przetrwa. Tyle że nie będzie to "sektor polski".Nie ma "opcji narodowej", ponieważ państwowy właściciel nie zdołał przed prywatyzacją przeforsować koncepcji zachowania jakiejś części sektora w polskich rękach. Sektor nie jest też jednak w pełni otwarty (o czym zaświadczają nagłośnione ostatnio manewry wokół prywatyzacji Banku Zachodniego).Państwowy właściciel latami prowadził wobec sektora finansowego niespójną politykę. Raz zachęcał, a nawet wymuszał konsolidację. Kiedy indziej, nie wiedzieć czemu, pielęgnował naraz odrębność. Nic dziwnego, że mamy taką kaszankę. Coś, jakby piorun puknął w rabarbar.Po dziesięciu latach transformacji zamiast trzech, czterech silnych banków krajowych i jednego narodowego ubezpieczyciela, czyli instytucji, które miałyby szansę zmierzyć się z zagraniczną konkurencją, dorobiliśmy się całej kupy ambitnych maluchów i wielkiego technicznego bankruta. Konkurencja nakryje całe to towarzystwo kapeluszem. A maluchy szaleją, szaleją. Oferują bankowość elektroniczną w kraju bez bankomatów, telefonów, komputerów i Internetu, w kraju gdzie 3/4 obywateli w ogóle nie ma do czynienia z bankami ani z ubezpieczycielami. Nasz sektor finansowy jest klasyczną orkiestrą na Titanicu.Spadek inflacji, deficytu budżetowego, mocny złoty - dramatycznie podcięły podstawy egzystencji wielu banków. Przez pierwszą dekadę transformacji żerowały one na pomocy państwa (ustawa o restrukturyzacji finansowej przedsiębiorstw i banków), wysokich cenach, niezrównoważonych finansach publicznych i drogim dolarze.Tak naprawdę sektor finansowy był wielkim beneficjentem najgorszych doświadczeń okresu przejściowego. I teraz ocknął się z ręką w nocniku. Nie łudźmy się, większość instytucji sektora finansowego w Polsce nie ma żadnego realnego pomysłu na przeżycie w normalnych warunkach.Tymczasem państwowy właściciel umywa ręce. Robota skończona. Sektor jest już prawie sprywatyzowany. A schody? Jakie scho...
JANUSZ JANKOWIAK