TKM

Ministrowie ostatnio chętnie prezentują swoje strategie, koniecznie średniookresowe. Dla jednego ministra średni horyzont to rok 2002. Dla drugiego ten sam - średni - horyzont jest bardziej odległy, bo sięga roku aż 2010.

Kiedyś było znacznie prościej, plany układano na pięciolecie, raz tylko zdarzył się plan aż sześcioletni i raz - jedynie trzyletni. Były to jednak wyjątki od reguły pięciu lat.Programy (średniookresowe) więc są, lecz dlaczego pojawiają się właśnie teraz? Pytanie jest ważne i zasadne, czy jednak usłyszymy od kogoś odpowiedź - to już wątpliwe.Minister finansów przedstawił tedy swój program strategii, dość niespodziewanie i - jak to w zwyczaju - najpierw jego partnerzy przeczytali sobie o tym w prasie. Rozumiem, że gruby zeszyt przypadkowo dostał się w ręce, między innymi, mojego sąsiada z tych łamów, który w macierzystej gazecie nie tylko przedstawił ministerialne założenia, ale od razu je skomentował. I pochwalił.Dlaczego w tym właśnie momencie pojawił się ów dokument? I dlaczego musiał trafić do zainteresowanych za pośrednictwem mediów?Trzeba najpierw przyjrzeć się sytuacji autora tego elaboratu, ministra, wicepremiera i szefa partii koalicyjnej zarazem. Co słychać w Unii Wolności? Za miesiąc odbędzie się jej kongres, na którym delegaci ocenią szefa partii. Wygląda na to, że ocena będzie surowa i - niekoniecznie dla zainteresowanego - korzystna. Bardzo wielu unitów jest zniechęconych przez autokratyczny styl zarządzania partią. Klub parlamentarny nie zawsze staje za nim murem. Zdarza się, że za jego plecami są podejmowane decyzje, na które by się nie zgodził. Tak było w przypadku niektórych rozwiązań podatkowych, gdy koalicyjny przewodniczący komisji dogadał się ze swoim zastępcą - posłem z Unii - i po wyjściu wicepremiera z sali zdecydowali o podatkach inaczej, niż wcześniej proponował nieobecny szef partii.O wicepremierze jego właśni koledzy partyjni mówią, że jest to najgorszy minister finansów od 1989 roku.Jednocześnie i koalicjant ministra też przeżywa poważne trudności ze swoimi członkami, zwłaszcza część związkowa AWS jest coraz bardziej niesforna, a partie - udziałowcy Akcji - załatwiają bardziej własne interesy wyborcze, niż dbają o rząd koalicyjny. A równocześnie kłopoty z czterema reformami antagonizują liczne środowiska. Jest jeszcze aspekt, który chciałoby się ukryć: wielu działaczy, którzy zaczęli sprawować władzę po raz pierwszy, nie jest w stanie przezwyciężyć w sobie mentalności związkowych opozycjonistów. Robią oni wrażenie, jakby byli pozbawieni instynktu państwowego i nadal postrzegali państwo jako coś odrębnego, obcego, a może nawet, jak niegdyś, wrogiego. Nie są w stanie dostrzec racji stanu. Wysłać policję przeciwko nielegalnie blokującym drogi? W życiu! Oczywiście, nie jest to w naszej krótkiej, dziesięcioletniej historii nic nowego, już poprzedni prezydent łatwo deklarował, że przeskoczy płot przed Belwederem i osobiście stanie na czele strajków przeciwko rządowi dawnych swoich przyjaciół. Jakby sam częścią władzy nie był... A do tego tradycyjna już niechęć do warszawskich inteligentów, której tak łatwo i spektakularnie dawał wyraz i wykorzystywał do doraźnych celów.Nawiasem mówiąc, ta niechęć, ta nieufność do inteligencji jako grupy społecznej i podmiotu politycznego ma dawniejszą historię i najlepiej widać ją było przed stu laty - mniej może w Polsce, a bardziej w Rosji, gdzie rewolucyjni inteligenci obalić chcieli cara, ale przeciw sobie mieli nie tylko władzę, lecz i lud. Przejrzyście opisywał to Stanisław Cat-Mackiewicz. Wracając do współczesności, to do niedawna w rządzie było ze strony AWS zaledwie dwóch ministrów-polityków ze stolicy (ministra zdrowia, choć też jest z Warszawy, trudno do kategorii zawodowych polityków zaliczyć). Kompleks prowincji, który - zdaje się - ma spore znaczenie w postawie wobec profesjonalnych polityków i ich pomysłów, robi swoje.Aby zakończyć z wicepremierem B. i jego partią - na jego postawę wpływ ma pewnie jeszcze możliwość wwadzenia ordynacji wyborczej, która da preferencje wielkim - w naszej rzeczywistości tylko dwóm - ugrupowaniom. To wszystko określa bardzo wąskie pole manewru.Co zatem w takiej sytuacji może zrobić minister finansów? Minister może jedynie uciec do przodu. W tym wypadku, proponując kolejną, po białej księdze podatków, strategię gospodarczą. I przygotowuje się do tak zwanego przesilenia gabinetowego. A skutek tego może być tylko jeden - przejście Unii Wolności do opozycji, w najlepszym razie wyjście z koalicji i selektywne popieranie gabinetu.Jest to teza tyle możliwa, co prawdopodobna, i jeśli urzeczywistni się, to jeszcze przed latem.

PIOTR RACHTAN