Nasz rynek zachowuje się wyjątkowo mocno. Przedwczorajsza paniczna wyprzedaż akcji w Europie Zachodniej nie wpłynęła szczególnie negatywnie na poziom polskich indeksów. Po wyraźnym ich wzroście na fixingu i korekcie w trakcie notowań ciągłych, we wtorek można było oczekiwać, iż następnego dnia warszawska giełda nadrobi stracony dystans do DAX czy FT-SE. Przekonanie to nabrało mocy, gdy wczoraj rano stało się jasne, iż europejskie indeksy nie zdradzają ochoty do odreagowywania spadków. Tym razem okazało się jednak, że WGPW uodporniła się na "zagranicę" i zanotowała (kosmetyczny wprawdzie) wzrost. Negatywne informacje docierające do rynku są od pewnego czasu dość konsekwentnie ignorowane, a ich wpływ na notowania nie rzuca się tak wyraźnie w oczy. Charakterystyczne jest również to, iż właściwie w żadnym komentarzu nie pojawia się słowo "hossa", a WIG od października znajduje się w trendzie wzrostowym i zyskał już prawie 50%. Czego jest to oznaką?Dane GUS o wzroście produkcji przemysłowej tylko częściowo znalazły potwierdzenie w wynikach finansowych firm. Wprawdzie widać w nich poprawę w stosunku do ubiegłych miesięcy, ale ideału jeszcze nie osiągnięto. Wydaje się zatem, iż jest to czas na znalezienie walorów niedowartościowanych, a tych na warszawskim parkiecie, na razie, nie brakuje. W moim przekonaniu, oczekiwanie na poprawę koniunktury w Polsce w drugiej połowie roku powinno zaowocować niebawem znacznie wyższą wyceną wielu giełdowych spółek. Natomiast wraz z pojawieniem się kolejnych sygnałów o poprawie sytuacji gospodarczej w naszym kraju potencjał wzrostowy całej giełdy będzie malał. W końcu ta instytucja dyskontuje przyszłość, a nie fakty.
.