Praktyczne spojrzenie
Lubię sobie czasem przeczytać kryminałek Agaty Christie. Trochę dlatego, że tam prawda zawsze wypływa na wierzch, sprawiedliwość zwycięża, a wszystko jest logicznie poukładane i uporządkowane. Jednak bardzo sobie cenię zmysł obserwacji autorki, która przemyca przy okazji bogaty opis obyczajów i mentalności swoich bohaterów.Zainteresowało mnie, że wiele opisywanych przez nią osób albo inwestuje w akcje, by zapewnić sobie bezpieczną starość, albo jest na emeryturze i z tych akcji żyje. Owszem, zdarzają się czasem straty, ale generalnie taka długoterminowa inwestycja jest uznawana za w miarę bezpieczną lokatę kapitału. Dobrze zdywersyfikowana inwestycja w akcje jako zabezpieczenie starości... Niesłychanie ważny jest tu długi okres inwestowania. Bo przecież gospodarka się stale rozwija, więc w dłuższej perspektywie akcje powinny przynosić stały dochód.Od razu mi się skojarzyły nasze fundusze emerytalne. Ale cóż to? I urząd nadzoru, i same fundusze deklarują, że w początkowym okresie trzeba inwestować w obligacje, bo tylko to zapewni bezpieczeństwo lokat. Bezpieczeństwo może tak, ale czy satysfakcjonujący przyrost wartości w długoletniej perspektywie? Bo tak naprawdę zaczniemy z tych funduszy korzystać za jakieś 20, a nawet 40 lat. Niestety, działa tu straszak średniej rentowności, czyli konieczność równania do innych w przypadku osiągnięcia zbyt niskich zysków w krótkim okresie. Najbezpieczniej jest więc zainwestować w obligacje skarbowe, co zapewni rentowność zbliżoną do innych funduszy i uchroni przed ryzykiem naruszenia rezerw.Tylko się zastanawiam, po co było tworzyć ten cały system emerytalny, skoro rzecz się ma sprowadzać do kupowania obligacji? A jeśli już jakiś fundusz chciałby kupić akcje, trzeba mu to jak najbardziej obrzydzić. Skoro tak, to przecież znacznie prościej i - co najważniejsze - taniej, byłoby po prostu co miesiąc dawać wszystkim zatrudnionym obligacje. A kupon odsetkowy byłby uaktywniany po przejściu na emeryturę. Efekt ten sam, a ileż mniej zachodu. Nie trzeba by też tworzyć aż dwudziestu funduszy, z którymi teraz tylko kłopot, bo trzeba je kontrolować, żeby przypadkiem nie popełniły jakichś nadużyć.A więc bierzmy się do kontrolowania. Miały być raporty miesięczne? No nie, to przecież za mało! Tak na wszelki wypadek niech nam fundusze codziennie raportują wszystko, co tylko się da. Że tego nie przerobimy? Ależ nie, damy sobie radę! Jak będzie trzeba, zatrudnimy tylu kontrolerów, że uporają się ze wszystkim. Że w ten sposób zdublujemy pracę analityków i doradców inwestycyjnych w funduszach i w końcu kontrolujących będzie musiało być więcej niż zarządzających? Też się z tym uporamy.Boję się tylko, że w tym zalewie codziennych raportów zginą wszyscy. Skoro zacząłem od literatury, to na literaturze skończę. Wiele lat temu Stanisław Lem opisał w "Bajkach robotów", jak to dzielny konstruktor Trurl i jego wierny druh Klapaucjusz wyrwali się z rąk dyplomowanego zbójcy Gębona, który pałał żądzą zdobywania informacji. Otóż skonstruowali mu demona drugiego rodzaju, który dostarczał informacji o wszystkim. Zanim się nieszczęśnik zorientował, zalał go taki potop "wiedzy", że Trurl i Klapaucjusz niepostrzeżenie umknęli z pułapki, a on został na zawsze uwięziony pod stale rosnącą masą papieru. Bo popełnił błąd podstawowy - zamiast zażądać przetworzonej i uporządkowanej informacji okresowej, chciał wiedzieć wszystko - i to od razu. No to dostał, czego chciał...
Krzysztof Grabowski
prezes Związku Maklerów i DoradcówTekst stanowi wyraz osobistych poglądów autora