Wygląda na to, że analitycy rynków walutowych wrócili z wakacji znacznie wcześniej niż ich koledzy zajmujący się akcjami. Załamanie kursu złotego zakończyło wreszcie męczący okres wyczekiwania na jakąkolwiek reakcję krajowego rynku finansowego na znaczące pogorszenie się makroekonomicznych perspektyw polskiej gospodarki, do którego doszło w ostatnich tygodniach. W ciągu minionych 2 tygodni kurs złotego skorygował się do poziomu z końca kwietnia, na którym po publikacji danych o zanotowanej w marcu po raz pierwszy od września ub.r. dodatniej dynamice produkcji przemysłowej (+3,5 proc.), rozpoczęła się fala walutowej spekulacji, zakończona ostatnim spektakularnym spadkiem. Od tamtego czasu, poza dobrymi danymi o deficycie budżetowym w kwietniu (-307 mln zł), nie pojawiły się właściwie żadne dane, które sugerowałyby powrót znaczącego wzrostu gospodarczego i/lub zmniejszania się skali nierównowagi bilansu płatniczego lub finansów publicznych. Ciągle brak poważniejszych przesłanek, by zakładać, że ostatnia reakcja rynku walutowego nie stanowi wzorca dla oczekiwanego w ciągu najbliższych kilku tygodni dostosowania na rynku akcji.W perspektywie kilku następnych sesji decydujące powinny okazać się nie czynniki lokalne, lecz reakcja globalnego rynku na dzisiejsze kluczowe dane o sytuacji na rynku pracy w USA w lipcu. WIG zdołał, na razie, obronić wsparcie wyznaczone przez minimum z 27 lipca i jeśli piątkowe dane okażą się korzystne (wzrost stopy bezrobocia, niska dynamika kosztów zatrudnienia itp.), to nie można wykluczać jeszcze jednej zwyżki do poziomu 17 100-200 pkt. Niestety, wobec panującej obecnie na zagranicznych giełdach i w krajowej gospodarce sytuacji rynek nie ma - moim zdaniem - nic do roboty na tak wysokim poziomie. Tym bardziej że już w przyszłym tygodniu rynki na całym świecie zaczną koncentrować się na - raczej niekorzystnym - wyniku spotkania FOMC zaplanowanego na 24 sierpnia.
.